niedziela, 1 listopada 2015

Chapter 5: "He passed away"

                   Koszmary. Mama mówiła że to tylko złe sny. Wcale się z tym nie zgadzam. One są nami. Gorszą lub lepszą stroną każdego z nas. Panują nad naszymi mózgami, nad naszą psychiką, aby uświadomić. Wwiercają się do naszych zmęczonych głów, żeby tam zasadzić nasienie. Ich celem nie jest niesienie strachu, ale ostrzeganie nas. Obserwują każdą scenę, rozgrywającą się od oddechu, do oddechu. Analizują każdą myśl, skupiają się na bodźcach zewnętrznych. Panują nad mrugnięciami oczu, przełykaniem śliny, zwężaniem się źrenic, kroplami potu występującymi na skórę. Są wewnętrznymi maszynami, które dokładnie dobierają do sytuacji każdy odruch. Później zbierają wszystko razem, żadnych pomyłek, i uderzają. Bazują na naszych myślach, wyobrażeniach. Bo myśli to jedyne czego nie mogą w pełni kontrolować, choć próbują. Wpływają na nie poprzez otoczenie. Każdy kolec na ich zbrojach jest stworzony tak, aby wbić się jak najgłębiej.

***

    - Szybko! - głos Hermesa poniósł się od uszu do uszu, raniąc i bynajmniej nie motywując do działania. Był słyszalny dla każdego z piątki odmiennych dzieciaków, mimo ogromnego zgiełku panującego na, niegdyś zielonej, polanie. Teraz trawa była martwa, czarna i spopielona. Zdawała się niknąć z każdą chwilą. W niektórych miejscach pobłyskiwały złote płomienie, tak bezduszne, że nie zostawiały nic na swej drodze.
Czuć było nieprzyjemny dla nosa swąd spalenizny, a szary dym, zasnuwający ziemię utrudniał widzenie.
W powietrze wznosił się kurz i pył, dostając się do oczu oraz ust, osiadając na włosach i ubraniach. Wszyscy okropnie kaszleli, krztusili się, próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuli się jak w próżni, bez tlenu, jednak walczyli. Łzy próbowały oczyścić oczy, jednak bez efektu. Zamiast tego zasłaniały świat. Bronili się mrugając szybko, wiele razy. Jednak na nic.
         Nogi plątały się w amoku. Ucieczka zdawała się niemożliwa, a każdy krok równał się z niezwykle dotkliwym bólem mięśni. Ból ten był odczuwalny jak okropne kłucie drutu kolczastego owiniętego wokół nich.
         W oddali dało się słyszeć zbliżającą się burzę. Pioruny waliły gdzieś daleko, a świetliste zygzaki rozjaśniały czarne niebo.
    - Greece?! - dziewczyna usłyszała zdziwiony krzyk, natychmiast rozpoznając głos przyjaciela.
    - Alec – szepnęła sama do siebie, uświadamiając sobie, co tak naprawdę ma miejsce. - Alec! - wrzasnęła z całych sił, zmuszając swoje zmęczone płuca do ogromnego, nieziemskiego wręcz wysiłku. - Alec! - powtórzyła, szukając wzrokiem, niczym w amoku, tak dobrze znanej sylwetki osoby, która była dla niej jak brat. Nie zwracając uwagi na to, co się dzieje, zatrzymała się, starając się rozproszyć mgłę wzrokiem. Dusiła się, łzy toczyły się po jej policzkach, bynajmniej nie oczyszczając przestraszonej twarzy.
    - Greece! - usłyszała ponownie.
    - Alec?! - z nadzieją potoczyła wzrokiem wśród szarego, gęstego dymu. Zamiast postaci, którą spodziewała się zobaczyć, ujrzała Hermesa. W jego oczach dostrzegła zdenerwowanie i strach, znikający, gdy w nie spojrzała.
    - Musimy iść – powiedział, kładąc ręce na jej ramionach.
    - Nie – zaprzeczyła natychmiast. - On gdzieś tu jest. Muszę go znaleźć. Znajdę go.
    - Proszę cię. Wszyscy czekają. Już niedaleko. Jesteśmy w niebezpieczeństwie – mówił gorączkowo, ciągnąc ją za sobą. Wyrwała się, krzycząc.
    - Nie pójdę, dopóki go nie zobaczę!
    - To przez ciebie jest zagrożony! Musisz odejść!
    - Nie! - wrzasnęła, zła na boga. - To przez ciebie! To ty naprowadziłeś sługi Zeusa na naszą kryjówkę! Przez ciebie uciekamy!
    - Doprawdy?! To nie ja przyszedłem sobie do Srebrnego Drzewa i wypuściłem dusze z Hadesu przez przypadek! - odpowiedział z ironią, patrząc na nią groźnie.
    - Trzeba było mi powiedzieć! Trzeba było powiedzieć, kto jest moim ojcem! Że to wielki Hades, Bóg Podziemi! Albo nie rozkochiwać w sobie mojej matki! To nie była moja wina! Zrozumcie to wreszcie. Wszyscy! Wcale nikogo nie prosiłam o bycie jego córką! Chciałam tylko normalnej rodziny! Bezpiecznej rodziny, w której każdy miał być równy.
    - Gdybyś siedziała grzecznie, to nic by się nie wydarzyło – warknął, odwracając się do niej plecami i odchodząc powoli, kopiąc kamienie napotkane po drodze i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.
    - Hej, mała – usłyszała za sobą głos Aleca.
    - O, mój Boże – szepnęła z ulgą, rzucając się na niego i nie wypuszczając ze stalowego uścisku.
    - Nie wiedziałem, że jesteś półboginią. To pewnie dlatego zawsze byłaś najlepsza – zrobił przerwę zastanawiając się. - Whoa, jestem wybrankiem bogów – mruknął w jej ramię. Uśmiechnęła się delikatnie, zamykając oczy. Nagle usłyszała, że jej przyjaciel wydaje odgłos, jakby się dusił, lub zachłysnął wodą.
    - Alec? - zapytała zdziwiona, odsuwając się powoli od młodego chłopaka. Zatrzymała się, spoglądając na niego, przerażona i zdezorientowana. Patrzyła na jego szczupły brzuch, zakrywając szeroko otwarte usta dłonią. Chłopak zbliżył ręce do krwawiącej obficie rany, z której wystawała długa, smukła błyskawica w złotym kolorze, odbijająca słabe promienie słońca. Zdawało się, że świeciła jakimś dziwnym światłem. Spływała po niej szkarłatna ciecz, kapiąc na spopieloną trawę. Złoto i czerwień, kolory królewskie. Twarz chłopca wykrzywiła się, a on sam opadł na trawę, brudząc dżinsy na kolanach. Chwycił narzędzie zbrodni i z całej siły wyszarpnął, padając na ziemię.
    - Greece! - dziewczyna usłyszała Hermesa, który wskazywał na dziwne stworzenia, idące w ich stronę, uśmiechając się obrzydliwie. - Idziemy! Natychmiast!
    - On umiera! - wrzasnęła przeraźliwie, wkładając w to całą swoją siłę. Płakała, ale nie były to łzy spowodowane dymem. - Pomóż mi! - nakazała.
        Uklękła obok przyjaciela, który wydawał ostatnie tchnienia. Patrzył na córkę Hadesa, uśmiechając się lekko. Jego oczy były zaszklone, twarz blada, usta stawały się sine. Jedną rękę trzymał na ranie, brudząc ją.
Greece złapała za jego drugą dłoń, ściskając ją mocno. Właśnie doświadczała najgorszego uczucia w życiu. Obok niej leżała najbliższa jej osoba, właśnie odchodząc. Była tu, tak blisko niej, ale tak naprawdę jej nie było. Patrzyła w jego oczy, ale nie miała wpływu na to, czy za chwilę staną się puste. Nie mogła zrobić nic, choć mogła zrobić wszystko. Wiedziała, że nie może przywrócić mu życia, mimo że on jeszcze żył. W tej chwili chciała pociągnąć go za jeszcze ciepłą rękę i zabrać tam, gdzie nie zdążyła. Za wszelką cenę pragnęła pokazać mu łąkę pełną wrzosów, na którą nie wzięła Aleca tydzień temu, bo była na niego zła. I tą piękną kawiarnię, jak żywcem wyjętą ze starych, francuskich filmów oraz zatoczkę, nad którą co tydzień przychodziła dwójka zakochanych w sobie nastolatków, zmuszonych do ukrywania się ze względu na swoje uczucie. Zawsze okazywali sobie tak wspaniałą czułość, którą tak rzadko mogli pokazać. Cały czas żyli w kłamstwie, przez tą chwilę mogąc być sobą, bez ukrywania. Greece tak bardzo chciała mu o tym opowiedzieć, ale brakowało czasu. To czas ją uwięził. Zabrał jej Aleca.
    - Zawsze zastanawiałem się, jak to jest. Umierać – mruknął, nie mając siły mówić głośniej. - Zawsze wyobrażałem sobie kwitnące jabłonie, zieloną trawę, tysiące jasnych gwiazd na niebie i ciebie, najjaśniejszą. Wiedziałem, że tylko wtedy byłbym w stanie wszystko ci powiedzieć. Zawsze byłaś najjaśniejsza, Greece.
Ostatkiem sił dźwignął się, całując ją lekko w kącik ust. Wplotła rękę w jego włosy, przytrzymując głowę. Czuła, jak wargi chłopaka powoli stają się coraz zimniejsze. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Położyła go na ziemi. Jego oczy były martwe. Tak, jak płuca i serce.
        Hermes podszedł do niej i złapał za rękę o długich palcach, pomagając podnieść się. Poszli razem w stronę reszty grupy, która czekała na nich. Jako ostatni złapali gałązkę oliwną. Przecinając powietrze, przenieśli się ze świstem do portu, pozostawiając za sobą jedynie smugę kolorów.
    - No, to jedną duszę już mamy – wyszeptał Hermes.

Obserwatorzy