niedziela, 1 listopada 2015

Chapter 5: "He passed away"

                   Koszmary. Mama mówiła że to tylko złe sny. Wcale się z tym nie zgadzam. One są nami. Gorszą lub lepszą stroną każdego z nas. Panują nad naszymi mózgami, nad naszą psychiką, aby uświadomić. Wwiercają się do naszych zmęczonych głów, żeby tam zasadzić nasienie. Ich celem nie jest niesienie strachu, ale ostrzeganie nas. Obserwują każdą scenę, rozgrywającą się od oddechu, do oddechu. Analizują każdą myśl, skupiają się na bodźcach zewnętrznych. Panują nad mrugnięciami oczu, przełykaniem śliny, zwężaniem się źrenic, kroplami potu występującymi na skórę. Są wewnętrznymi maszynami, które dokładnie dobierają do sytuacji każdy odruch. Później zbierają wszystko razem, żadnych pomyłek, i uderzają. Bazują na naszych myślach, wyobrażeniach. Bo myśli to jedyne czego nie mogą w pełni kontrolować, choć próbują. Wpływają na nie poprzez otoczenie. Każdy kolec na ich zbrojach jest stworzony tak, aby wbić się jak najgłębiej.

***

    - Szybko! - głos Hermesa poniósł się od uszu do uszu, raniąc i bynajmniej nie motywując do działania. Był słyszalny dla każdego z piątki odmiennych dzieciaków, mimo ogromnego zgiełku panującego na, niegdyś zielonej, polanie. Teraz trawa była martwa, czarna i spopielona. Zdawała się niknąć z każdą chwilą. W niektórych miejscach pobłyskiwały złote płomienie, tak bezduszne, że nie zostawiały nic na swej drodze.
Czuć było nieprzyjemny dla nosa swąd spalenizny, a szary dym, zasnuwający ziemię utrudniał widzenie.
W powietrze wznosił się kurz i pył, dostając się do oczu oraz ust, osiadając na włosach i ubraniach. Wszyscy okropnie kaszleli, krztusili się, próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuli się jak w próżni, bez tlenu, jednak walczyli. Łzy próbowały oczyścić oczy, jednak bez efektu. Zamiast tego zasłaniały świat. Bronili się mrugając szybko, wiele razy. Jednak na nic.
         Nogi plątały się w amoku. Ucieczka zdawała się niemożliwa, a każdy krok równał się z niezwykle dotkliwym bólem mięśni. Ból ten był odczuwalny jak okropne kłucie drutu kolczastego owiniętego wokół nich.
         W oddali dało się słyszeć zbliżającą się burzę. Pioruny waliły gdzieś daleko, a świetliste zygzaki rozjaśniały czarne niebo.
    - Greece?! - dziewczyna usłyszała zdziwiony krzyk, natychmiast rozpoznając głos przyjaciela.
    - Alec – szepnęła sama do siebie, uświadamiając sobie, co tak naprawdę ma miejsce. - Alec! - wrzasnęła z całych sił, zmuszając swoje zmęczone płuca do ogromnego, nieziemskiego wręcz wysiłku. - Alec! - powtórzyła, szukając wzrokiem, niczym w amoku, tak dobrze znanej sylwetki osoby, która była dla niej jak brat. Nie zwracając uwagi na to, co się dzieje, zatrzymała się, starając się rozproszyć mgłę wzrokiem. Dusiła się, łzy toczyły się po jej policzkach, bynajmniej nie oczyszczając przestraszonej twarzy.
    - Greece! - usłyszała ponownie.
    - Alec?! - z nadzieją potoczyła wzrokiem wśród szarego, gęstego dymu. Zamiast postaci, którą spodziewała się zobaczyć, ujrzała Hermesa. W jego oczach dostrzegła zdenerwowanie i strach, znikający, gdy w nie spojrzała.
    - Musimy iść – powiedział, kładąc ręce na jej ramionach.
    - Nie – zaprzeczyła natychmiast. - On gdzieś tu jest. Muszę go znaleźć. Znajdę go.
    - Proszę cię. Wszyscy czekają. Już niedaleko. Jesteśmy w niebezpieczeństwie – mówił gorączkowo, ciągnąc ją za sobą. Wyrwała się, krzycząc.
    - Nie pójdę, dopóki go nie zobaczę!
    - To przez ciebie jest zagrożony! Musisz odejść!
    - Nie! - wrzasnęła, zła na boga. - To przez ciebie! To ty naprowadziłeś sługi Zeusa na naszą kryjówkę! Przez ciebie uciekamy!
    - Doprawdy?! To nie ja przyszedłem sobie do Srebrnego Drzewa i wypuściłem dusze z Hadesu przez przypadek! - odpowiedział z ironią, patrząc na nią groźnie.
    - Trzeba było mi powiedzieć! Trzeba było powiedzieć, kto jest moim ojcem! Że to wielki Hades, Bóg Podziemi! Albo nie rozkochiwać w sobie mojej matki! To nie była moja wina! Zrozumcie to wreszcie. Wszyscy! Wcale nikogo nie prosiłam o bycie jego córką! Chciałam tylko normalnej rodziny! Bezpiecznej rodziny, w której każdy miał być równy.
    - Gdybyś siedziała grzecznie, to nic by się nie wydarzyło – warknął, odwracając się do niej plecami i odchodząc powoli, kopiąc kamienie napotkane po drodze i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.
    - Hej, mała – usłyszała za sobą głos Aleca.
    - O, mój Boże – szepnęła z ulgą, rzucając się na niego i nie wypuszczając ze stalowego uścisku.
    - Nie wiedziałem, że jesteś półboginią. To pewnie dlatego zawsze byłaś najlepsza – zrobił przerwę zastanawiając się. - Whoa, jestem wybrankiem bogów – mruknął w jej ramię. Uśmiechnęła się delikatnie, zamykając oczy. Nagle usłyszała, że jej przyjaciel wydaje odgłos, jakby się dusił, lub zachłysnął wodą.
    - Alec? - zapytała zdziwiona, odsuwając się powoli od młodego chłopaka. Zatrzymała się, spoglądając na niego, przerażona i zdezorientowana. Patrzyła na jego szczupły brzuch, zakrywając szeroko otwarte usta dłonią. Chłopak zbliżył ręce do krwawiącej obficie rany, z której wystawała długa, smukła błyskawica w złotym kolorze, odbijająca słabe promienie słońca. Zdawało się, że świeciła jakimś dziwnym światłem. Spływała po niej szkarłatna ciecz, kapiąc na spopieloną trawę. Złoto i czerwień, kolory królewskie. Twarz chłopca wykrzywiła się, a on sam opadł na trawę, brudząc dżinsy na kolanach. Chwycił narzędzie zbrodni i z całej siły wyszarpnął, padając na ziemię.
    - Greece! - dziewczyna usłyszała Hermesa, który wskazywał na dziwne stworzenia, idące w ich stronę, uśmiechając się obrzydliwie. - Idziemy! Natychmiast!
    - On umiera! - wrzasnęła przeraźliwie, wkładając w to całą swoją siłę. Płakała, ale nie były to łzy spowodowane dymem. - Pomóż mi! - nakazała.
        Uklękła obok przyjaciela, który wydawał ostatnie tchnienia. Patrzył na córkę Hadesa, uśmiechając się lekko. Jego oczy były zaszklone, twarz blada, usta stawały się sine. Jedną rękę trzymał na ranie, brudząc ją.
Greece złapała za jego drugą dłoń, ściskając ją mocno. Właśnie doświadczała najgorszego uczucia w życiu. Obok niej leżała najbliższa jej osoba, właśnie odchodząc. Była tu, tak blisko niej, ale tak naprawdę jej nie było. Patrzyła w jego oczy, ale nie miała wpływu na to, czy za chwilę staną się puste. Nie mogła zrobić nic, choć mogła zrobić wszystko. Wiedziała, że nie może przywrócić mu życia, mimo że on jeszcze żył. W tej chwili chciała pociągnąć go za jeszcze ciepłą rękę i zabrać tam, gdzie nie zdążyła. Za wszelką cenę pragnęła pokazać mu łąkę pełną wrzosów, na którą nie wzięła Aleca tydzień temu, bo była na niego zła. I tą piękną kawiarnię, jak żywcem wyjętą ze starych, francuskich filmów oraz zatoczkę, nad którą co tydzień przychodziła dwójka zakochanych w sobie nastolatków, zmuszonych do ukrywania się ze względu na swoje uczucie. Zawsze okazywali sobie tak wspaniałą czułość, którą tak rzadko mogli pokazać. Cały czas żyli w kłamstwie, przez tą chwilę mogąc być sobą, bez ukrywania. Greece tak bardzo chciała mu o tym opowiedzieć, ale brakowało czasu. To czas ją uwięził. Zabrał jej Aleca.
    - Zawsze zastanawiałem się, jak to jest. Umierać – mruknął, nie mając siły mówić głośniej. - Zawsze wyobrażałem sobie kwitnące jabłonie, zieloną trawę, tysiące jasnych gwiazd na niebie i ciebie, najjaśniejszą. Wiedziałem, że tylko wtedy byłbym w stanie wszystko ci powiedzieć. Zawsze byłaś najjaśniejsza, Greece.
Ostatkiem sił dźwignął się, całując ją lekko w kącik ust. Wplotła rękę w jego włosy, przytrzymując głowę. Czuła, jak wargi chłopaka powoli stają się coraz zimniejsze. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Położyła go na ziemi. Jego oczy były martwe. Tak, jak płuca i serce.
        Hermes podszedł do niej i złapał za rękę o długich palcach, pomagając podnieść się. Poszli razem w stronę reszty grupy, która czekała na nich. Jako ostatni złapali gałązkę oliwną. Przecinając powietrze, przenieśli się ze świstem do portu, pozostawiając za sobą jedynie smugę kolorów.
    - No, to jedną duszę już mamy – wyszeptał Hermes.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Chapter 4: "Shadows loves liquorice"

                  Zimny, rześki wiatr, ryjący korytarze dla łez na policzkach. Srebrzyste krople na skórze, mające na celu ukrycie płaczu. Odłamki szkła wbite w stopy, tuszujące inny, o wiele dotkliwszy ból.
    - Gwalltarian!
          Cień - bo czymże innym można było nazwać słabą, smukłą, ciemną, zniekształconą sylwetkę? - poruszył się szybko, zwinnie, niczym dziki kot, czyhający na soczyste, ciepłe mięso ofiary oblane świeżą, gorącą krwią. Wskoczył na belkę i niepostrzeżenie, w zastraszającym tempie, naśladując małpę, wspiął się na maszt dębowego statku.
    - Uciekaj, dziecko - wyszeptał błagalnie rosły mężczyzna o twarzy naznaczonej mnóstwem szram i blizn. Jego głos przeszył powietrze jak strzała, tratując pierwsze, co napotka na drodze. Trafiła w Cień, który wydał przeraźliwy, piskliwy wrzask, przypominający śpiew śnieżnobiałej, małej mewy. Pisk ranił bębenki Gwalltarian, rozrywał je, rozszarpywał od środka.
         Człowiek padł. Uderzył o twarde, drewniane podłoże, które wydało głośny, niemiły trzask. Deska się złamała. Ciemnowłosy spadł w czeluści statku, zapewne łamiąc kręgosłup. Może tak lepiej. Tam jest dobrze. Przytulnie. Przez całe, marne życie opiekował się okrętem, troszczył się o niego jak o dziecko. Mówił, opowiadał o tym, co spotykało go każdego dnia. Pozwolił poznać się przyjacielowi tak, jak on znał go. Wychował się tu, dorósł, uczył się. Przeżywał porażki i sukcesy. Śmiał się i płakał. Teraz pozostanie tam, wśród tego, co ukochał. Na oceanie, wśród starych map. Statek już się nim zaopiekuje.
        To dziwne, jak ludzie potrafią wielbić rzeczy martwe, pozbawione uczuć, oziębłe. Bez duszy, zdania, przekonań, nastawienia. Dlaczego je ubóstwiają? Bo coś im oferują? Bo kogoś im przypominają? A inni? Człowiek? Kogóż obchodzi? Może cierpieć, płakać, ranić się. Tylko dlatego, że ktoś oddał serce przedmiotowi. Nic nie znaczącemu. Przecież uczucia nie są ważne. Można ranić, można doprowadzać do szaleństwa, do białej gorączki. Każdy i tak będzie cierpieć.
        Możliwe, że rzeczy są darzone sympatią, bo zawsze będą wierne, nie opuszczą?
        Nie w tym rzecz, wróćmy do człowieka. Szacunku już nie ma.
         Cień złapał Gwalltarian za dłoń swą lodowatą ręką. Dziewczyna poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Przeszedł ją dreszcz. Ze łzami w wielkich, przerażonych oczach spojrzała w stronę kreatury. Miała bladą niczym papier skórę z wyróżniającymi się na jej tle ustami, piegowaty nos i przesiąknięte ślepym strachem tęczówki, nad którymi unosiły się czarne niczym smoła rzęsy. Jej brwi miały kruczy kolor. Były gęste, bardzo gęste. Najbardziej intrygowały w niej srebrne, długie włosy, spływające falami na ramiona. Sięgały bioder. Lśniły, odbijając jasny blask księżyca.
          On po raz pierwszy widział tak piękną istotkę.
 
***

          Hermes zasłonił jej oczy dłońmi. Poczuła ciepłą, jedwabistą skórę, gładzącą jej skronie, usłyszała miękki, niezwykle cichy szept, który skierował się prosto do jej uszu.
    - Złe, okropne rzeczy... - przerwał, biorąc głęboki wdech, a następnie wydech. Zimna, lodowata stróżka powietrza musnęła jej kark. - Zapomnij o nich. Jesteśmy tu, teraz. Zostaw przeszłość, nie myśl o przyszłości. Skup się na teraźniejszości.
    - Hermes – mruknęła. Głos odbił się od ścian, powtarzając imię boga. - Puść mnie, proszę – powiedziała stanowczo, o wiele głośniej, niż chciała.
    - Chciałem pomóc – stwierdził, odsuwając się powoli. W jednej chwili cała atmosfera wyparowała. Przetarł dłonie, robiąc speszoną minę. Przygładził włosy, które przybrały brązowawą barwę przez delikatny blask świateł.
    - Gdzie on jest? - zapytała twardo. Założyła ręce na piersi.
    - Kto? - zapytał, jakby jeszcze przed chwilą starał się uspokoić samego siebie, a nie Greece.
    - Ha... ojciec. Gdzie jest mój ojciec? - powtórzyła pytanie. To słowo, ojciec, wydawało jej się tak nienaturalne, sztuczne, dziwne.
    - A, no tak, teraz trzeba go znaleźć – mruknął, rozglądając się, jakby mężczyzna mógł w każdej chwili wyłonić się zza ściany. Przetarł dłońmi skronie i spojrzał, speszony, na dziewczynę. Jego niebieskie tęczówki przewiercały ją na wskroś. Nastolatka czuła, że bije od niego jakaś niezwykła siła, to było coś wyjątkowego. - Myślałem, że tu będzie... Nie zostawisz mnie, prawda? Nie możesz mnie zostawić, błagam. Nie idź sobie - patrzył na nią z nadzieją, ale także, jakby bał się, że w każdej chwili może zniknąć, lub przez nieuwagę potłuc się jak porcelanowa laleczka.
    - Możesz zabrać mnie do domu? - spytała z rezygnacją, unosząc dłonie w górę. Jej sylwetka była słabo widoczna w przytłumionym świetle. Światło to dawały niewielkie, brudne od kurzu słoiki, w których tańczyły płomyki, jakby ktoś je tam uwięził. Lizały ścianki naczynia, odbijając się od nich.
        Zza ściany wyłoniła się wysoka, smukła sylwetka, przypominająca cień. Jej twarz była ukryta w mroku, owiana tajemnicą. Szła szybko, stawiając krótkie kroki. Kiedy znalazła się parę kroków od dwójki ludzi, Ciemnowłosa zauważyła, że jest to przystojny mężczyzna w średnim wieku, odziany od stóp do głów w czerń. Miał zmęczoną, szlachetną twarz, ozdobioną blizną na kości policzkowej.
    - Stary, - mruknął Hermes – mam kogoś dla ciebie. - Wskazał na dziewczynę, przypatrującą się ojcu.
    - Cz-cześć – wyjąkała półbogini, wiedząc, że robi z siebie idiotkę.
    - Greece, witaj – szepnął. - Jestem Hades i mam ten zaszczyt bycia twoim ojcem. Chciałbym ci pomóc, bo, hm, martwię się. Tak myślę.

***

         Lukrecja zamknęła oczy, obleczone jasnymi rzęsami. Jej pierś uniosła się w takt głębokiego oddechu. Piegowate policzki były intensywnie zaczerwienione, wyglądała, jakby jeszcze przed chwilą przebiegła maraton. Uniosła pulchną dłoń, która parę sekund później zawisła w powietrzu, oczekując na rękę Marcela. Ciemnowłosy westchnął cicho, ale w pustym pomieszczeniu wydało się to głośniejsze, niż cokolwiek innego. Dziewczyna mogła tylko żałować, że nie widziała, jak kąciki jego ust lekko uniosły się do góry.
    - Chłopaku... - wyszeptała, jakby to słowo sprawiało dla niej niezwykły wysiłek. Leżała w ciepłym, wygodnym łóżku, przykryta białą kołdrą. Dookoła wznosiły się szare ściany, tak nudne i smutne. - Dlaczego tu jesteśmy? - spytała, o on wreszcie ujął jej malutką rączkę w swoje długie, blade palce, po czym wpatrzył się w bezbarwną podłogę. Jego twarz wyrażała wielką bezsilność. Zawahał się, nim odpowiedział.
    - Widzisz pierzaste chmury? I błękitną, gładką płachtę nieba? - Wskazał na małe okienko – Ona jest tam, a my tu. Dlaczego? Nie potrafię ci powiedzieć, panienko. Ale na pewno nie bez powodu.
    - Chciałabym być już w domu – wyznała, odwracając twarz, jakby nie chciała, żeby widział jej zaszklone oczy. Ale ten widok nie był dla niego obcy. Znał go doskonale, tak bardzo nienawidząc. Każda kryształowa łza wbijała się w jego słabą pierś. Nikt o tym nie wiedział, chyba nawet on sam.
    - Zabiorę cię do mamy – mruknął, ujmując jej podbródek i zwracając w swoją stronę tak, że zmuszona była na niego patrzeć.
    - Do domu, Marc. Mój dom jest u ciebie. Zawsze będzie. - Nie wytrzymała. Jej małym, pulchnym ciałkiem wstrząsnęły spazmy płaczu. Jej policzki stały się mokre, lśniły, rzęsy posklejały się.

***

         Hades podrapał się w skroń. Stali w wielkiej sali o ścianach z białej cegły, na środku której ulokowany był wielki stół, a na nim rozłożony pergamin.
    - Skoro czytasz ten bardzo ważny dokument, to zapewne jesteś tak wielkim idiotą, że wypuściłeś dusze z Hadesu. Możemy Ci pomóc, jeśli tylko o pomoc poprosisz. Ale i tak uważamy Cię za skończonego debila. Poprosisz o pomoc. Hmm... Może trzeba złożyć jakiś podarunek, ofiarę, żeby przebłagać autora. Tak, pewnie z krwi. Albo jakiegoś martwego zwierzęcia, albo klejnotów – główkował ze zmrużonymi oczyma wlepionymi w tekst.
    - A może po prostu należy poprosić? - zapytał Hermes, jakby wpadł na genialny pomysł. Greece siedziała w kącie przykładając dłoń do czoła. - Proszę o ujawnienie tekstu – wymówił wyraźnie każdą sylabę, cedząc słowa. Nic się nie zmieniło. Napis głosił to samo, co przed chwilą. - Może to jakiś magiczny atrament – zamyślił się chłopak, odgarniając włosy z czoła. Jego twarz zastygła w wyrazie głębokiego zamyślenia. W pokoju panowała całkowita cisza. Wszyscy wiedzieli, że to, co za chwilę zobaczą może zmienić wszystko. Chyba każdy z nich czuł strach, bali się o siebie i o osoby, które kochają.
          Dziewczyna, która nie brała udziału w burzy mózgów, wstała i podeszła do stołu.
    - Proszę - mruknęła cicho, zamykając oczy.
         Pergamin pokrył się ciemnymi niczym zaschnięta krew słowami.

piątek, 1 maja 2015

Chapter 3: "K&L"

                    Dziewczyna rozsunęła powieki, dopuszczając do siebie światło, które zresztą nie zamierzało być dla niej przyjazne. Poczuła, że jest jej nieprzyjemnie zimno, więc w miarę możliwości zakryła się ramionami. Wstała powoli, ignorując uciążliwy ból kręgosłupa. Wokół niej znajdowało się niewielkie wzniesienie, sama stała pod ogromnym drzewem. Wiał silny wiatr, który targał roślinami i rozwiewał jej włosy. Odkaszlnęła, otrzepując pomięte ubranie.
          W oddali dostrzegła piękną kobietę o długich, ciemnych włosach oraz wielkich oczach. Miała smukłą, szczupłą sylwetkę. Szła prosto, powoli zmierzając w stronę swojego celu. Najdziwniejszy był jej strój. Miała bowiem na sobie bogatą, acz prostą suknię w złotym kolorze. Bił od niej jakiś dziwny, przejmujący blask. Wszyscy wlepiali w nią wzrok, jakby ich zaklęła. Wydawała się dostojna, zimna i niedostępna. Nie można było jej nie pokochać od pierwszego wejrzenia. Gdy ją widziałeś, chciałeś tylko wiecznie ją czcić i służyć jej. Uwielbienie ogarniało cały twój umysł i nie dawało odciągnąć myśli od tej kobiety.
Gdy była już blisko Greece, uśmiechnęła się promiennie. I ten uśmiech był tak wspaniały, że rozświetlił cały świat.
    - Witaj! - pozdrowiła ją delikatnym głosem. Jednak słychać było, że ten głos mógł stać się silniejszy, gdyby kobieta tylko tego chciała. - Jak się czujesz? - zapytała, gdy stała już naprzeciw dziewczyny. Brunetka spojrzała na nią, nie wiedząc, jak się zachować. Nie miała pojęcia, kim jest ta tajemnicza kobieta, czego chce i czym ona sama zasłużyła na przebywanie w towarzystwie kogoś tak dostojnego. Przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć. Wydawało jej się, że pani może mieć coś wspólnego ze sprawą, o której rozmawiała z matką. Ciemnooka wyprzedziła jej wypowiedź.
    - Moja droga, czy możemy porozmawiać? - poprosiła. To pytanie w jej ustach wydało się lekko przesłodzone.
    - Tak. Ja... Oczywiście - mruknęła, wlepiając wzrok w buty.
    - Usiądź! - zachęciła, sama z gracją opadając na soczyście zieloną trawę. Skrzyżowała nogi i oparła się o srebrzysty pień. Dziewczyna wykonała polecenie. - Zapewne chciałabyś dowiedzieć się z kim masz przyjemność mówić w ten piękne dzień? Greece, znam twojego ojca.
    - Nie, proszę. Pewnie teraz powie pani coś, co kompletnie wszystko zmieni, zniszczy mi życie i wywróci je do góry nogami. Ja już pójdę do domu, a pani porozmawia na spokojnie z moim tatusiem. Pewnie i tak bym nic nie zrozumiała. Nie sądzi pani, że to byłoby trochę za dużo? Wy, bogowie, nie macie żadnych zmartwień, ale my niestety tak, więc przepraszam bardzo, ale niech pani nachodzi kogoś innego - prychnęła, wstając. Kobieta siedziała niewzruszenie, wpatrując się przed siebie. Dziewczyna poczuła, że jakaś niezwykła moc zatrzymuje ją w miejscu.
    - Teraz mnie posłuchasz – rozkazała ciemnowłosa. - Nawet nie wiesz, ile przysporzyłaś nam problemów. Rozumiem, że jesteś młoda i jeszcze niemądra. Może nawet nie miałaś świadomości, co uczyniłaś. Ale wszystko, co robimy wymaga zadośćuczynienia. I te dobre rzeczy, i złe. Więc masz obowiązek...
    - Nie mam pojęcia, o czym pani mówi – mruknęła, analizując w myślach wszystko, co wydarzyło się ostatnimi czasy.
    - Tak myślałam – westchnęła kobieta, mrużąc oczy. Wydawało się, że szuka odpowiednich słów, lecz jej proste i ostre stwierdzenie przegoniło tę myśl niczym wiatr. - Wypuściłaś dusze z Hadesu.
          Młoda dziewczyna siedziała i wpatrywała się w odległy punkt nieobecnym wzrokiem.
    - Mogę już umrzeć? - zapytała, chowając twarz w dłoniach.
    - Przyjdzie czas, kochanie – szepnęła złośliwie bogini, patrząc na nią z iskierkami w oczach. To nawet w połowie nie zbiło jej majestatu. Mówiła to jako niewinny żart, potrafiący jednak dotknąć Greece.
    - Co mam zrobić? - w jej głosie dało się słyszeć zrezygnowanie, może rozpacz. Jedno pytanie, które właśnie wydostało się z jej ust mogło całkowicie zmienić jej zwyczajne, nudne życie. Dziwne, że przez ten głupi przypadek, sen, za który nie była odpowiedzialna zniszczył wszystko, co do tej pory udało jej się zbudować – stosunki z rodziną, przyjaźń, spokój, bezpieczeństwo. Nie miała nawet pojęcia, gdzie się znajduje, była niczego nie świadoma, przerażona.
    - Posłuchaj mnie uważnie. Ty je wszystkie odnajdziesz – brunetka zakrztusiła się powietrzem, otwierając szeroko oczy. - Uspokój się, dziecko. Nie idziesz na śmierć. Nic nie jest niemożliwe – starała się przekonać ją bogini. Chciała, aby wszystko do niej dotarło.
    - Ale ja... - zaczęła.
    - To jedyne, co możesz zrobić, aby nie zostać skazana na wieczne męki w Podziemiach – Hera wręczyła jej złocisty pergamin, pożegnała się skinieniem głowy i zniknęła tak niespodziewanie, jak pojawiła się na zboczach pagórka. Półbogini rozwinęła papier, zanurzając się w lekturze.

Skoro czytasz ten bardzo ważny dokument, to zapewne jesteś tak wielkim idiotą, że wypuściłeś dusze z Hadesu. Możemy Ci pomóc, jeśli tylko o pomoc poprosisz. Ale i tak uważamy Cię za skończonego debila.
K&L

    - Greece! - przeraźliwy krzyk rozniósł się po polanie.
          Dziewczyna odwróciła się, marząc o ujrzeniu Aleca. Jednak ten głos zbyt różnił się od jego. Był głęboki, pokryty lekką chrypką, aczkolwiek melodyjny, przyjazny dla ucha. Tak jak myślała, zobaczyła nieznanego młodego mężczyznę w ciemnej, długiej bluzie, czarnych spodniach i wysokich, ciężkich butach w tym samym kolorze. Jasne włosy były rozwiane przez wiatr. Nastolatka, nie do końca wiedząc, co robi, puściła się biegiem przed siebie, modląc się, aby chłopak jej nie dogonił. Czuła, że każda następna osoba tego dnia, spotkana przez nią, wiąże się z niebezpieczeństwem. Serce kołatało w jej piersi, oddech przyspieszył. Nogi plątały się, potykając. Chciała się zatrzymać. Obraz rozmył się przed jej oczami. Widział tylko twarz chłopca, który tej nocy padł u jej stóp. Bladą, przerażoną twarz.
         Głosy tłukły się w jej głowie, jakby jeden chciał przekrzyczeć drugi. Zrobiło jej się niezwykle gorąco, upał wypalał ją od środka, ogień trawił wnętrzności. Uciążliwe uczucie bólu przyprawiało o mdłości. 
         Po pagórku rozniósł się głuchy dźwięk upadku.
         Gdy rozsunęła powieki, co przyszło jej z niemałym wysiłkiem, zobaczyła niebieskie, roześmiane, wielkie oczy, wpatrujące się w nią. Wydawało się, że odbijają się w nich fale oceanu, bijące o brzeg.
    - Wszystko dobrze? - zapytał, lekko się uśmiechając. Śmiał się z jej miny - wystraszonej, trochę zdziwionej.
    - Nie – warknęła, rozcierając skronie.
    - Och, czyli Hercia już tu była? - domyślił się, rozglądając dookoła. Dziewczyna wstała powoli, chwiejąc się delikatnie.
    - Tak – mruknęła, odwracając wzrok. Bała się. Nie wiedziała, kim jest mężczyzna, czego chce i czy nie ma dla niej kolejnych złych wiadomości. To wszystko ją przytłoczyło. Nie była gotowa. Nigdy nawet nie interesowała jej mitologia. Została sama, czuła to. Nie miała wyjścia, musiała robić to, co każą. - Masz dla mnie kolejną informację, czy mogę iść do domu?
    - Jestem tutaj, żeby cię do niego zabrać – wyznał, patrząc na nią z przekrzywioną głową. Nie była pewna, co skrywa jego mina, ale nie zauważyła, aby miał wobec niej złe intencje. Chciała nawet mu zaufać, ale chyba nie potrafiła. Nie po tym, co usłyszała do tej pory.
    - Nie. Ja mieszkam tutaj. W Nowym Jorku – stwierdziła, gwałtownie się odwracając i, z naburmuszoną miną, maszerując kamienistą ścieżką. Każdy krok przyprawiał ją o niewyobrażalny ból, niemal słaniała się, starając zachować równowagę. Splotła ręce na piersi, ignorując przejmujące zimno.
    - A tatuś? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem, doganiając ją. Szedł blisko, bojąc się, że upadnie. Czuła jego zimny oddech na karku, który dawał dziwną ulgę. - Nie mów, że nie chcesz go poznać – zmienił ton, spoglądając na nią z troską. - Jesteś zmęczona. Tam wszystko wyjaśnimy – obiecał, łapiąc ją za ramiona i odwracając w swoją stronę, aby na niego patrzyła.
    - Dobrze.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Chapter 2: "Nice daughter"

                  Hermes powoli uchylił powieki. Wypity wcześniej alkohol szumiał w jego blondwłosej głowie, przyprawiając o mdłości. Leżał na kamiennej ławce w cieniu drzew w pięknym, słonecznym sadzie. Promienie padały na jego bladą twarz, ocieplając przy tym i dając słodkie poczucie bezpieczeństwa. Na niebie formowały się puszyste, białe obłoczki, które pływały po firmamencie, jak piana w morzu. Czasem przeleciał po nim niewielki ptaszek, niesiony wiatrem, który przebywał swą codzienną podróż. Szum drzew mieszał się z radosnym świergotaniem.
          Bóg całkowicie zapomniał o swojej wczorajszej rozmowie z Hadesem. Król Piekieł nie przypuszczał, iż jego przyjaciel wcześniej już skusił się na krwistoczerwone wino, dlatego na jego przystojnej twarzy zagościło zdziwienie, gdy tytan podbiegł do niego z zamiarem rozmowy.
    - Witaj, Hermesie. Czy zechcesz zamienić parę słów? - zapytał niepewnie, a jego głowa przechyliła się w kierunku lewego ramienia, zanurzając je w ciemnych włosach. Hermes odchrząknął, zastanawiając się, czy jego przyjaciel żartuje, używając niezwykle poważnego tonu. Zachowywał się co najmniej dziwnie, jak na niego. Władca Podziemi nie często silił się na powagę, co sprawiało, że niewielu z herosów darzyło go przychylnością.
    - Ekhm... N - no, ta. Czemu nie? - jęknął, rozcierając skronie. Podniósł się do pozycji siedzącej, co poskutkowało jedynie tym, iż mroczki pojawiły się przed jego oczami, w których odbijały się turkusowe fale oceanu. Odpadł znów na twardą ławę, osłaniając tył głowy. - Ja może poleżę – mruknął.
   - Tak. Jak wolisz... - zawahał się, a jego usta pozostały otwarte, jakby Zeus nie pozwolił mu się poruszyć. - Chodzi o moją córkę.
   - To ty każdą z nich znasz i pamiętasz?! - wykrzyknął, powodując niespodziewany zryw wśród ptaków. Jego twarz przedstawiała bezkresne zadziwienie.
    - Ja mam tylko jedną córkę – westchnął Hades, żaląc się na chwilową głupotę Hermesa. Nie mógł poszczycić się taką liczbą potomstwa, jak przyjaciel, jednak wcale nie przeszkadzało mu to. Nigdy nie zatracał się aż tak, starał się być wierny żonie z powodu jej dość ostrego podejścia i wiedział, że jeżeli coś by się zdarzyło, to Persefona nie szczędziłaby słów, a także przygotowałaby zemstę. Mężczyzna wolał się nie narażać.
    - Ach... Pamiętam. Jak jej tam było? Grace? - można było dojrzeć, iż ta chwila zagłębienia się w zakamarkach swojego umysłu wiele kosztowała boga.
    - Greece - uciął ostro Pan Podziemia.
    - Nie, no, stary! Kto wpadł na takie imię? - perlisty, szczery śmiech poniósł się po całym wzgórzu, płosząc jeszcze więcej zwierząt, łącznie z większością pegazów, mieszkających w Niveus Valle.
    - Ja - mruknął, bojąc się reakcji. Jego mina wskazywała na wyraźne zmęczenie postawą przyjaciela. Oczy wydawały się stać czarne jak noc i puste jak głowa Która Złodziei. Niejednego przeraziłaby ta sytuacja, jednak u niego było to normalne. Tytan niezwykle często się denerwował.
    - Gustu to ty nigdy nie miałeś - stwierdził ze zrezygnowaniem młody bóg. Za Hadesem wyrosła ściana ognia, trawiąc soczyście zieloną trawę, a zamiast niej siejąc brązowe, zwęglone źdźbła. Złote języki sięgały do nieba, liżąc białawe obłoczki. Kształtem przypominały tańczące dusze, trzymające się za ręce w wysokich podskokach. Władca Dusz zamknął oczy, starając się uspokoić. Warknął cicho, jak pies, nie ruszając się ze swojej pozycji. Jego ramiona pozostały rozsunięte, dłonie drżały, znacząc się czarnymi jak smoła znakami o nieznanym nikomu znaczeniu. Twarz Hermesa przypominała teraz śnieżnobiałą kartkę. Mężczyzna otworzył szeroko usta oraz wytrzeszczył błękitne oczy. Skulił się na ławce, wbijając w twardą korę drzewa.
    - Dobra, już dobra! Będę słuchał! - oznajmił, mrużąc powieki. Kropelki potu spłynęły po jego skroni z powodu ogromnego skwaru. Członek Wielkiej Trójki odetchnął głęboko, a ogień pozostał nieuchwytnym wspomnieniem. Otworzył oczy, natychmiast zamieniając się w całkowicie opanowanego mężczyznę.
    - Więc, - zaczął spokojnym głosem - musisz mi pomóc, proszę. Greece... Ona nad sobą nie panowała, działała impulsywnie. Nie wiedziała, co robi. Nie chciała. Nie jest niczemu winna. To po prostu złe zabezpieczenia... Złe zabezpieczenia... - tłumaczył gorączkowo, wbijając zamyślony wzrok w buty. Podrapał się po karku, starając się wystarczająco przekonująco wyjaśnić jakże smutne zdarzenie.
   - Zaraz, nie rozumiem - wyszeptał blondyn, marszcząc czoło. Czujnie wpatrywał się w twarz przyjaciela, starając się niczego nie pominąć. Dopóki mógł mieć w tym interes, pozostawał zaciekawiony.
    - Moja córka... Ona... To ona... - mówił cicho.
    - Hades! Skup się! - warknął bóg, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Czekał na jakąś sensację. Musiał przyznać, że zebrania Rady nie były niczym ciekawym i bywał tu z musu... oraz dla darmowego jadła.
    - Greece ich wypuściła... - jęknął, opadając na miękkie, zielone źdźbła. Schował twarz w dłoniach, dodatkowo zasłaniając ją ciemnymi włosami. Krzyknął z bezsilności, a także czegoś na kształt... strachu?
    - Co? Kogo? - dopytywał, nie potrafiąc posklejać z tych kawałków całości.
    - Ona wypuściła z Podziemi dusze! - wyrzucił z siebie, natychmiast ganiąc się za siłę swojego głosu. Tajemnica... To musi pozostać tajemnicą. Jego towarzysz szeroko otworzył usta, patrząc na niego z niedowierzaniem i lekkim podziwem.
    - Ło! To niezłą masz córeczkę! - wykrzyknął ze śmiechem, podpierając się na rękach na ławce i wychylając się do przodu jak dziecko. - Przedstawisz mi ją, prawda? - zapytał z niekrytą nadzieją.
    - Gdzie ja żyję? - wymamrotał sam do siebie ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. - Hermesie, musisz mi pomóc. Oni nie dadzą jej spokoju. Skończy pracując pod okiem Zeusa, z daleka ode mnie. Ja muszę ją ochronić... Muszę zapewnić jej opiekę. A ty zrobisz to razem ze mną – mówiąc to, ukląkł przed bogiem, składając ręce w błagalnym geście. Wbił w niego smutny wzrok. Nie chciał zniżać się do tego poziomu, ale musiał. Dla Greece. - Proszę cię, przyjacielu. Przysięgam, że się odwdzięczę – po jego wzruszających słowach Król Złodziei spoważniał. Położył dłoń na ramieniu druha w pocieszającym geście, uśmiechając się delikatnie. W jego policzkach utworzyły się lekkie dołeczki.
    - Tak. Pomogę ci. Obiecuję - stwierdził pokrzepiającym tonem. - Nie martw się.

***

          Hera podążyła w stronę pałacu, potykając się o poły złotej, długiej sukni. Ciemne włosy splecione w warkocz podskakiwały na jej ramieniu. Brązowe, wielkie oczy zdawały się przewiercać wszystko na wskroś. Starała się zrozumieć i przeanalizować dokładnie to, co przed chwilą usłyszała. Nie potrafiła dać wiary, że córka Hadesa Piekielnego była w stanie dopuścić się czegoś o tak wielkiej wadze. Tylko głębiej wtajemniczeni wiedzieli, że Władca Dusz ma jakiekolwiek potomstwo, a tym bardziej, że się nim interesuje. Z tego, co było wiadomo, ta dziewczynka nie miała pojęcia o jakimś powiązaniu z greckimi bóstwami. Nie wykazywały się u niej żadne niezwykłe umiejętności, dlatego nie było konieczności umieszczania jej w Akademii Herosów.
          Na myśl nasuwało się kobiecie pytanie, jak to się w ogóle stało. Czy nie wiedziała, na co się naraża? Z którego przejścia korzystała? I najważniejsze: jak tego dokonała?
          Hera wiedziała, co to macierzyństwo. I nie naraziłaby żadnego ze swych dzieci na gniew małżonka. Wiedziała, że dziewczyna będzie musiała ponieść karę. To było oczywiste. Ale nie taką, na jaką skarze ją Najwyższy Tytan.
           Wiedziała też, że córka Hadesa mogła to zrobić podświadomie, nie mają pojęcia, na co się pisze i że zsyła na siebie niełaskę.
           Bogini podążała do pracowni swego męża, Zeusa Gromowładnego. Mijała korytarze o nieskazitelnie białych marmurowych ścianach. Złote detale biły nieprzeniknionym blaskiem, nadając charakteru pomieszczeniom. Wszystko lśniło swym majestatem, przyprawiając o omdlenie. Równe, nieskażone posadzki, malowane w niesamowite, misterne wzory układające się w jedną całość sklepienia, świetlne kule zawieszone u sufitu. Nikt z nas nigdy nie będzie miał szansy znaleźć się w tak pięknych pomieszczeniach.
Gdy udało jej się pokonać wszystkie zabezpieczenia, niewielkie, zgrabne schodki i wpisać tajemnicze hasła znalazła się w wielkim pomieszczeniu. Każdą ścianę, sufit oraz podłogę stanowiły niezwykłe gwiazdozbiory, planety, świecące ciała niebieskie i fioletowe galaktyki, gdzie nie gdzie wielkie, nieprzeniknione plamy czerni. Było to nie do pojęcia, jakby szklane pomieszczenie pływało gdzieś w zakamarkach Wszechświata. Każdy, najmniejszy punkcik błyszczał innym blaskiem, kolory topiły się w sobie, mieszając. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, czy to wszystko stanowiło prawdę, ale krążyły legendy, że w dniu ślubu Hera wdziała szatę z najczystszych gwiazd właśnie z tego pokoju, która później zawisła w gwiazdozbiorze Sześciu Bogów.
         Zerknęła na mapę Nowego Jorku rozłożoną na jednym z licznych, czernych stołów i bez problemu odszukała imię oraz nazwisko „Greece Rhay”. Dokładnie sprawdziła nazwę miejsca które wskazywały współrzędne. To dodatkowo tylko rozwiało wszystkie wątpliwości. Znajdowała się przy jednym z przejść do Krainy Wiecznego Życia.

poniedziałek, 23 marca 2015

Chapter 1: "Mirror"


Retrospekcja

        Ciemnooka pędziła schodami przeciwpożarowymi. Jej włosy rozwiewał wiatr, który od dawna nie przestawał gonić chmur po błękitnym sklepieniu. Przychodnie spoglądali na nią, zdziwieni, zastanawiając się, przed czym tak ucieka.
         Zewsząd dochodziły dźwięki klaksonów, ludzkie krzyki i szczekanie psów. Czasem słychać było gumę opon, paloną na betonie. Nie chciałabym znaleźć się w takim epicentrum hałasu, jakim jest Nowy Jork. Niestety nasza bohaterka właśnie tam musiała dorastać, nie mając pojęcia o prawdzie dotyczącej swojego pochodzenia, a ta prawda była niezwykle ciekawa. Może Greece wyczuła to w jakiś niepojęty sposób i dlatego tak nurtowała ten temat? Niepokoiło ją zachowanie matki, to, że coś ukrywała. Od dawna czuła się inna, choć dopiero teraz zaczęło jej to sprawiać większe problemy. W dzieciństwie, kiedy każdy był w pewnym stopniu inny, nikt nie narzekał na jej zachowanie, wręcz przeciwnie. To tylko urozmaicało zabawę i dodawało frajdy.
         Ach, słodkie dzieciństwo. Nie muszę chyba wspominać, cóż to za piękny okres? Pozbawiony jakichkolwiek trosk, przepełniony fantazją, spędzony na zabawach. A czym jest zabawa bez elementów przygody? Tak, przygoda. Pełna niebezpieczeństw, emocji, adrenaliny! Dzieciaki uwielbiały Greece za jej wyobraźnię i serce, które miało przeogromny wkład w tę przyjemność. Wtedy właśnie zabawa przestawała być zabawą. Dla maluchów stawała się całkowicie realistyczna.
         Z wiekiem każdy z dzieciaków odrzucał marzenia, doroślał, ale nie ciemnowłosa dziewczyna o pięknych oczach, posiadająca wieczną zdolność fantazjowania. Ona nie musiała się zmieniać. Była sobą. Wprawdzie rówieśnicy przestali pałać do niej miłością i czasem tęskno jej było do czasów, kiedy miała mnóstwo przyjaciół, ale wolała być sobą, darzoną nienawiścią, niż obcą osobą, którą wszyscy wielbią.
         Tak oto została sama. No, może nie całkiem.
         Usiadła na zimnym dachu dużego bloku mieszkalnego i spuściła nogi w dół, dyndając nimi. Słowa piosenki rozniosły się w powietrze i pomieszały z codziennym gwarem miasta tętniącego życiem. Dziewczyna nie usłyszała głosu, który nawoływał jej imię. Nie zwracała uwagi na to, że już dawno powinna być w domu. Zbliżała się godzina szósta, mama już dawno wróciła z pracy.
Ale to przecież cała Greece. Nic jej nie obchodzi.
   - Hej, mała! Gdzieś się podziewała? - zapytał z niepokojem chłopak o wielkich, zielonych oczach. - Matka się szuka. Naprawdę, obdzwoniła już chyba wszystkie szpitale w mieście. Właśnie zamierza powiadomić policję o twoim rzekomym zaginięciu.
   - Nie gadaj, Alec. Mam przechlapane - trafnie zauważyła dziewczyna. Szatyn zaśmiał się z nieszczęścia towarzyszki, siadając obok i spoglądając w dół, na taksówki, niewielkie jak mały palec, przemieszczające się pod jego nogami. Natychmiast zbladł, wstał ostrożnie i odbiegł na bezpieczną odległość.
   - Wracamy - rozkazał. Koleżanka prychnęła, ale posłuchała go. Nie chciała dodawać sobie problemów, a gdyby coś przerwało więź łączącą ją z Aleckiem, nie zostałby jej nikt.
          Ach, szkoda, że nie znała prawdy.
         Wstała, otrzepała ubranie z nieistniejącego kurzu, po czym skoczyła na pierwszy stopień schodków przeciwpożarowych. Zrobiła to z taką gracją i niezachwianiem, że przyjaciel musiał zastanowić się, czy nie była stałym bywalcem na tym podmiejskim dachu.
         Zastanowił się, po czym zrobił przerażoną minę - która zresztą gościła na jego twarzy zbyt często - wycofał się i zapytał:
   - Chyba nie zamierzasz schodzić tędy?
Greece spojrzała w dół, na niekończące się stopnie i przewróciła oczami. Dobrze wiedziała o strachu wysokości Alexandra. Tak samo jak o lęku przed pająkami, wężami, zarazkami, fast-foodami i o klaustrofobii. Często dziwiła się temu, sama nie często się bała. Wręcz przeciwnie, kochała ryzyko, przygodę. Ba, nie mogła żyć bez pewnej dawki adrenaliny. Szczerze nienawidziła też, kiedy jej matka mówiła „cały ojciec...”. Wtedy miała do niej ogromne wyrzuty. Mówi o tym, jaki był tata, ale nie odważy się wyznać kim był, co jest zdecydowanie najważniejsze?
         Zawsze chciała zwiedzić świat, poznawać tajemnice, lecz jej najskrytszym marzeniem było poznać ojca. Tego bohatera, o którym kiedyś, dawno, matka opowiadała jej do poduszki. Wtedy jeszcze sobie na to pozwalała, ale potem przyszedł Jack. Jej „nowa miłość”, choć córka nigdy nie wierzyła, że to uczucie miało w sobie choć krztę szczerości. To pewne, że robiła wszystko, żeby zapomnieć o prawdziwej miłości. Czy jej się to udało? Odpowiedź zna tylko ta silna kobieta, zawsze starająca się udźwignąć ten ciężar.
         Dziewczyna nigdy nie narzekała na związek mamy. Znajdywała nawet plusy. Miały teraz ładny, duży dom, lepiej się żyło, no i Greece zyskała siostrę, dziesięcioletnią Lilianne.
   - W ostateczności możemy skorzystać z windy - uśmiechnęła się drwiąco. Alec zrobił obrażoną minę i skierował się w stronę srebrnych drzwi.
***

         Ciemnowłosa usłyszała wrzask ojczyma, który robił jej wyrzuty za „samotne szlajanie się po mieście nocą”.
   - Nie rozumiesz, że mogło ci się coś stać? A gdyby ktoś cię porwał? Nie możesz tak robić! Twoja matka zaraz tu osiwieje! Martwiliśmy się o ciebie, córeczko! - mówił głębokim basem, próbując patrzeć w oczy nastolatki, która jednak skutecznie omijała jego spojrzenia, wlepiając wzrok w buty.
   - Jak śmiesz - wysyczała – twierdzić, że jesteś moim ojcem? Mieszkaj z moją matką, nazywaj ją swoim „kochaniem”, ale ja nigdy nikim dla ciebie nie będę. Nie znasz mnie. Zjawiasz się nagle w moim życiu i myślisz, że od razu będziesz wspaniałym tatusiem?
   - Greece! - upomniała ją mama. Łzy błyszczały w jej błękitnych oczach, tak bardzo innych od tęczówek córki.
   - Nie mów tak do mnie. To on je wymyślił, on mnie tak nazwał. Dla ciebie nie ma znaczenia - warknęła, odchodząc do swojego pokoju.
          Dziewczyna leżała na popielatej pościeli, zwinięta w kłębek, wtulając w nią twarz. Ciągłe pytania nawiedzały jej zmęczony umysł. Chciała zasnąć, nie mogła. Nie potrafiła zaakceptować tego, co działo się w jej życiu. Nie mogła udźwignąć tych wszystkich pytań, które ją nękały. Wiedziała, że jest inna i chciała dowiedzieć się czegokolwiek o swojej rodzinie.
         Tak, była zagubioną nastolatką, która często zachowywała się instynktownie, nieprzewidywalnie, lub po prostu głupio. Chciała znaleźć siebie, tak jak każdy w jej wieku i czuła, że ta wiedza byłaby bardzo przydatna.
          Za oknem słychać było odgłosy nasilającej się nawałnicy. Pioruny uderzały w ziemię z ogromną siłą, zanurzając w ogniu to, co stanęło na ich drodze. Wiatr szarpał gałęziami drzew, uginającymi się przed nim, jak przed umiłowanym królem. Deszcz siekał powietrze, mocząc ulice i dachy.
   - Skarbie? - usłyszała delikatny, prawie niesłyszalny, dźwięk i poczuła, że łóżko ugina się pod ciężarem kobiety. - Chciałabym z tobą porozmawiać. Ja zawsze z tobą będę...
   - A gdzie byłaś do tej pory, co? Wtedy, kiedy cię potrzebowałam? - przerwała jej.
   - Przecież wiesz, że dla mnie też jest to trudne - zgrabnie przeskoczyła z tematu na temat. - Kochałam go... To była moja pierwsza i ostatnia miłość. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że Tom nas zostawił - na to wspomnienie po jej policzku spłynęła kryształowa łza, gubiąc się w prostych włosach w kolorze pszenicy.
   - Tom? - zdziwiła się Greece. Usiadła, przypatrując się w skupieniu twarzy matki.
   - Tak na niego mówiliśmy, ale miał dużo imion. Poznaliśmy się, gdy chodziłam na studia. Był czarujący, romantyczny, wyjątkowy... inny. Nie znalazłabyś drugiego takiego mężczyzny. Spotykaliśmy się dwa lata, on nigdy nie chciał ślubu. Niepokoiło mnie to, ale nie chciałam naciskać. Potem pojawiłaś się ty. Wszystko było takie piękne, niezwykłe... jak bajka. I wtedy dowiedziałam się, kim był naprawdę; że rzeczywiście kochałam jedynie fantastycznego bohatera - westchnęła ciężko. Nastolatka zmrużyła oczy, nie rozumiejąc, co ma na myśli mama. Kobieta potarła dłonią podbródek, zastanawiając się, jak dobrać słowa. Westchnęła ciężko i spojrzała na córkę - Posłuchaj, kochanie. Twoje imię... Grecja. Ubóstwiał ten kraj. Pamiętasz, jak opowiadałam ci greckie mity? Otóż, bajki zawsze mają w sobie ziarno prawdy.
         Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Jej głos rozchodził się po pokoju i odbijał od ściany, a każda fala dźwiękowa uderzała w jej matkę z ogromną siłą, raniąc jej duszę. Patrzyła na córeczkę szklistymi oczyma, nie wiedząc, jak się zachować. Delikatna ręka odnalazła dłoń Greece i zacisnęła się na niej. Ta spojrzała na nią, poważniejąc pod wpływem wzroku niebieskookiej.
   - Chyba żartujesz! Nie myśl sobie. Nie uwierzę, że mój ojciec jest, lub był, bogiem, albo... herosem, czy czymś takim. Dobij mnie, powiedz którym! - parsknęła. Śmiała się, lecz w środku nie była już taka szczęśliwa. Nie miała pojęcia, co zrobić, jak zareagować. Te słowa nie mogą być prawdą, przecież to niemożliwe. Z drugiej strony, jej matka wyglądała rozpaczliwie. Widać było, że musiała się przemóc, aby to wyznać. Dźwigała ten ciężar tak długo, a teraz, gdy powiedziała prawdę, nie czuła się lepiej. Jakim cudem?, myślała nastolatka. Cóż, chyba każdy z nas pomyślałby, że to muszą być perfidne żarty. Kto jeszcze wierzy w te opowieści? Bóstwa, które rządzą światem? Ludzie są zbyt zabiegani, aby zastanawiać się nad tak odległymi sprawami.
   - H - Hades - jęknęła.
   - O, Boże - szepnęła Greece, po czym schowała twarz w dłoniach. - Nie. Zapomnij.
   - Nie chciałam ci mówić. Bałam się reakcji - powiedziała, kładąc dłoń na jej ramieniu.
   - I słusznie - parsknęła. Wstała szybko, ubrała buty i kurtkę, po czym wyszła z domu, trzaskając drzwiami. Pozostali domownicy przyglądali się temu, zdziwieni.
         Szła powoli mokrym od deszczu chodnikiem. Pozlepiane, orzechowe włosy opadały na twarz, a zimne ubranie przyklejało się do jej ciała. Mróz szczypał dziewczynę w stopy i ręce, a oddech gęstniał w powietrzu. Co chwila mrugała, aby dobrze widzieć wśród lodowatych strug. Skręciła w ciemną alejkę, otoczoną przez szkielety drzew, na których nie zdążyły jeszcze pojawić się zielone pączki. Złote słońce powoli znikało za wysokimi, nowojorskimi wieżowcami odbierając jej ostatnie promienie, a co za tym idzie - ciepło.
         Lubiła wychodzić z domu po zmroku, wędrówki w ciemności były jedną z jej podstawowych czynności życiowych. Siadała wtedy w parku, patrzyła na srebrny księżyc, lub zamykała oczy i słuchała namiętnie. Kochała takie wieczory. Już, już prawie zapominała o ostatnich wydarzeniach, kiedy wszystko powróciło do niej ze zdwojoną siłą.
„O co chodzi? Jak można tak kogoś traktować? Kogo obchodzą moje uczucia? Przecież to nawet nie było śmieszne! Cholera jasna, co się ze mną dzieje? Po co się w ogóle oszukuję? Ona mówiła prawdę, na sto procent. Nie dość, że mam problemy w szkole, to jeszcze zwalają mnie z nóg, mówiąc coś takiego. Jak wrócę do domu? Co jej wtedy powiem?”
         Szła długo, nie przestając myśleć. Miała wyrzuty do samej siebie. Wiatr gładził jej policzki, wielkie krople spływały po twarzy, dając przyjemne uczucie orzeźwienia. Drzewa wokół niej zaczęły się rozrzedzać, szła pod górę, mimo, że czuła nieprzyjemny ból w łydkach. Wytężała oczy, starając się dojrzeć ścieżkę w ciemności. Wkrótce dotarła do dziwnego, srebrnego drzewa, o powyginanych, długich gałęziach z których opadały ciemne, smukłe liście. Widać było, iż jest ono stare, jednak bez jakichkolwiek uszkodzeń. Greece usiadła na ziemi, opierając się o twardą korę. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko i zatraciła się w sennej krainie Morfeusza.

***

         Ciemnowłosa dziewczyna stała na środku niewielkiego pomieszczenia, bez drzwi ani okien, o szarych, odrapanych ścianach, z których odchodził tynk, ukazując czerwone cegły. Nierówna, betonowa podłoga była zakurzona i brudna. Dach stanowiły szklane płyty, podparte drewnianymi belkami, przez które widniały jasne, srebrzyste punkciki na czarnej płachcie, zwanej niebem. Naprzeciwko Greece stało lustro, o nieskazitelnie gładkiej, czystej powierzchni.
          Zapewne nikt tu bardzo dawno nie był, biorąc pod uwagę, jak odległe było to miejsce. Któż bowiem wdarłby się do najgłębszych zakamarków głowy niewiasty przebywającej w pokoju?
          Patrzyła tępo w swe odbicie, zastanawiając się, co tu robi. W oddali, gdzieś za sobą ujrzała ledwie dostrzegalny ruch, a już po chwili w tafli rysowała się sylwetka drobnego, szczupłego chłopca o podartym, brudnym ubraniu, zwisającym z niewielkiego ciała. Czarne włosy opadały w nieładzie na niemiłosiernie spocone czoło, ukrywając duże, piwne oczy, szeroko otworzone, jakby z przerażenia. Miał lekko ubłocone policzki i popękane, sine wargi. Wzdłuż prawej skroni rozciągało się krwawiące delikatnie rozcięcie. Zamrugał parę razy, wpatrując się w Greece. Nie mógł mieć więcej niż trzynaście lat.
         Poruszył ustami, chyba próbując coś przekazać, jednak dziewczyna go nie słyszała, nie mogła słyszeć. Jego twarz przedstawiała bezgraniczne, nieme przerażenie i chęć ucieczki. Mówił coraz szybciej, a w złotych oczach zaczęły szklić się łzy. Walił poranionymi dłońmi w zimne szkło,wyglądając coraz żałośniej. Na policzkach znaczyły się krystaliczne ścieżki, oczyszczając buzię. Opadł na podłogę, otulając się szczelnie dłońmi, jakby było mu przeraźliwie zimno.
          Ciemnowłosa przypatrywała się, nie mając pojęcia, co zrobić. Wlepiła wzrok w biedaka, marszcząc brwi. Było jej żal chłopca, jednak nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i jak wezwać pomoc. Otworzyła lekko usta i czekała na dalszy przebieg wydarzeń, lecz po chwili cofnęła się, czując uderzający chłód i widząc zakapturzonego mężczyznę, zmierzającego w ich kierunku. Przez ułamek sekundy chciała wzywać go, aby ratować rannego, jednak myśl zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Dreszcz przebiegł po zmarzniętym ciele dziewczyny, a wzrok przybranego w czarne szaty wbił się w jej oczy. Nie widziała jego twarzy, nie chciała widzieć. Chłopiec, dostrzegając strach Greece, odwrócił się. Zastygł w bólu, który dopadł jego duszę, po czym znów zaczął desperacko uderzać pięściami w lustro.

Obłęd - powtarzanie w kółko tej samej czynności, oczekując innych rezultatów.

          Czując niebezpieczeństwo i widząc wykrzywioną przerażeniem buzię, nie myśląc za bardzo, co tak właściwie robi, wyciągnęła rękę, po czym jakimś niesamowitym sposobem, chwyciła zimną, drętwą dłoń, przeciągając czarnowłosego na drugą stronę. Ten spojrzał na nią martwymi oczyma bez wyrazu i padł na posadzkę.

środa, 18 lutego 2015

Prologue: "Metting other than all"

          Dawno, dawno temu na słonecznej greckiej górze, odbyło się niezwykle ważne dla tamtejszej ludności spotkanie. Zaraz... A może jednak nie tak dawno?
          Działo się to ostatnimi czasy na pewnym dosyć wysokim pagórku. Pagórek ten, okryty zieloną trawą i oprószony skalnymi odłamkami, nosił nazwę Olimp. Według legend, to wzniesienie było siedzibą greckich bogów, tytanów, co rządzili ludźmi, a jak wiadomo, w każdej starej historii ziarno prawdy jest ukryte. Tak samo jest i z tą o władcach Ziemi i Nieba. Mieszkają w pałacu, ukrytym gdzieś w zieleni lasów na górze, co sięga ich ukochanych Niebios, z chmurami się stykając.
           Przenieśmy się, zatem, w czasy ostatniego boskiego posiedzenia, które się odbywają co roki dwa i niedziel sześć. Było to jedno z najważniejszych spotkań Rady, na którym są omawiane sprawy niemal wagi światowej. Od nich zależy wszystko, co się wydarzyło, dzieje teraz i miejsce będzie miało. Wtedy właśnie spotykają się Bracia Niebiescy, czyli Zeus, Posejdon oraz Hades (bądź Hades, Zeus oraz Posejdon, biorąc pod uwagę, iż Władcę Podziemi trochę drażni to, że jest ostatnim z najwspanialszych), a także Hera, Atena, Hestia, Afrodyta, bliźniaki – Apollo i Artemida, Dionizos, Hefajstos i Helios. Zazwyczaj posiedzenia są spokojne, a bogowie, naturalnie nie wliczając Hadesa, zgodnie podejmują decyzje. To jednak diametralnie różniło się od poprzednich.
    - Cisza! - wykrzyknął całą piersią Zeus, uderzając nieskazitelną dłonią w biały, marmurowy stół, na którym leżał pewien niezwykle długi dokument, i omiatając całą salę wzrokiem mrożącym krew w żyłach. Reszta boskiej wyższości natychmiast zaprzestała rozmów, wlepiwszy zaciekawione spojrzenia w Króla nad Królami. Twarz jego wyglądała nadzwyczaj sprawiedliwie i surowo, a pięknie przy tym, że nie można było od niej wzroku oderwać. Oczy tytana miały w sobie jakiś tajemniczy błysk mądrości. Powaga i dostojeństwo biły z sylwetki Pana. - Zostaliśmy zdradzeni! Jeden z waszych potomków prowadzi na nas, wiecznie żyjących, śmierć! Jeżeli nie przyzna się on do swego niecnego postępku, rozpocznie się wojna, a ofiar będzie więcej, niż wyobrazić sobie możecie! Ziemia spłynie krwią waszą i waszych następców! Wiem, że między wami jest zdrajca i przysięgam, że go odnajdę. Winowajca ma czas do następnego Posiedzenia Ziemi. Nie mam do powiedzenia nic więcej, a ten, kto postępuje niegodnie, niech będzie ukarany! Ręka boska nie broni już nikogo! - Mówił głosem niskim, a każde słowo wypływało z ust jego dziwiąc dźwięcznością i szlachectwem. Hera, piękna żona i siostra władcy, wstała z gracją, a zaraz po niej świetny małżonek, we wspaniałym, męskim geście. Razem udali się do drzwi z kamienia ciosanych, po raz ostatni ciesząc członków rady światłością z ich postaci bijącą.
          Hades, Ojcem Podziemi zwany, przechadzał się niespokojnie po krużgankach, dalekie stawiając kroki. Czasem przystawał, trąc w zadumaniu zmęczone od natłoku myśli skronie, na które spływały ciemne, długie włosy. Powiewała za nim długa, czarna peleryna narzucona w pośpiechu na ramiona. Wiatr niósł z sobą bryzę morską, dającą ukojenie w wiecznym, greckim gorącu. Rozmaite ptaki wyśpiewywały różnorodne melodie, nie myśląc nawet, że pod drzewami oliwnymi, na których aktualnie przebywały pewien bóg prowadzi właśnie wewnętrzną walkę i podejmuje najważniejsze w nieśmiertelnym życiu swoim decyzje. Wpłynąć one miały na przyszłość całego świata, ale najważniejsze, że na byt jego. Po chwili tej beznadziejnej bitwy, opadłszy z sił, usiadł na kamiennej ławie. Zauważywszy go, podbiegł do Władającego Duszami bóg Hermes. Lewą brew uniósł ku górze, a twarz jego przyozdobił kpiący uśmiech. Patron złodziei, ze swoim sprytem wrodzonym, mógł się pochwalić, mimo młodego (jak na boga) wieku, najliczniejszym potomstwem, zaraz po Dionizosie, co się oddał beztroskiej zabawie. Jak zwykle wymięta, złota szata, przepasana na wysokości bioder, sięgała powyżej kolan ukazując mięśnie nóg tytana.
   - A co tu porabiasz sam, Hadesiu? - parsknął w swój naturalny sposób, a oczy jego rozświetlił śmiech. - Uczta nadal trwa. Wino, kobiety i śpiew, mój drogi towarzyszu! To nie poczeka!
   - Podejdź bliżej, Hermesie - poprosił Podziemny Strażnik, a gdy przyjaciel wykonał jego polecenie pochylił się nad nim i, jakby zdradzając mu największy na świecie sekret, szepnął - Uratowałem cię kiedyś przed wyrokiem boskim, który konieczny był za twoje postępki. Obiecałeś mi wtedy, że w zamian ty zrobisz coś dla mnie.
   - Prawda - przyznał blondwłosy, słuchając uważnie i z zaciekawieniem. Nakazał umysłowi swojemu skupienie, bowiem obudziła się w nim ta osoba, która od zawsze czekała na przygodę.
   - Mam nadzieję, że nie rzuciłeś słów swych na wiatr. Mam dla ciebie zadanie, druhu.
   - Nie poznaję cię dzisiaj, Hadesie - zmarszczył brwi niepewny, czy nie odmówić przyjacielowi. Zachowywał się rzeczywiście inaczej. Mówił bardziej szlachetnie, jakby bojąc się uronić zbyt dużo słów. Jednak sytuacja wymagała skupienia i zaciętości, nie mógł byle jakich użyć zagadnień, biorąc pod uwagę okoliczności. Inny był też pod względem wyglądu. Na twarzy jego widać było więcej zmarszczek, niż zazwyczaj, oczy miał zmęczone i podkrążone, chodził przygarbiony. Jedna decyzja dodała mu dziesięć roków. - Ale dobrze, zrobię, co zechcesz.
   - Dziękuję ci, szlachetny - twarz męża rozjaśnił szczery, jasny uśmiech, którego nikt dawno u niego nie dostrzegał.
   - Jednak porozmawiamy dopiero jutro. Zabawa czeka.

Obserwatorzy