Koszmary. Mama mówiła że to tylko złe sny.
Wcale się z tym nie zgadzam. One są nami. Gorszą lub lepszą
stroną każdego z nas. Panują nad naszymi mózgami, nad naszą
psychiką, aby uświadomić. Wwiercają się do naszych zmęczonych
głów, żeby tam zasadzić nasienie. Ich celem nie jest niesienie
strachu, ale ostrzeganie nas. Obserwują każdą scenę, rozgrywającą
się od oddechu, do oddechu. Analizują każdą myśl, skupiają się
na bodźcach zewnętrznych. Panują nad mrugnięciami oczu,
przełykaniem śliny, zwężaniem się źrenic, kroplami potu
występującymi na skórę. Są wewnętrznymi maszynami, które
dokładnie dobierają do sytuacji każdy odruch. Później zbierają
wszystko razem, żadnych pomyłek, i uderzają. Bazują na naszych
myślach, wyobrażeniach. Bo myśli to jedyne czego nie mogą w pełni
kontrolować, choć próbują. Wpływają na nie poprzez otoczenie.
Każdy kolec na ich zbrojach jest stworzony tak, aby wbić się jak
najgłębiej.
***
- Szybko! - głos Hermesa poniósł się od uszu do
uszu, raniąc i bynajmniej nie motywując do działania. Był
słyszalny dla każdego z piątki odmiennych dzieciaków, mimo
ogromnego zgiełku panującego na, niegdyś zielonej, polanie. Teraz
trawa była martwa, czarna i spopielona. Zdawała się niknąć z
każdą chwilą. W niektórych miejscach pobłyskiwały złote
płomienie, tak bezduszne, że nie zostawiały nic na swej drodze.
Czuć było nieprzyjemny dla nosa swąd
spalenizny, a szary dym, zasnuwający ziemię utrudniał widzenie.
W powietrze wznosił się kurz i pył, dostając
się do oczu oraz ust, osiadając na włosach i ubraniach. Wszyscy
okropnie kaszleli, krztusili się, próbując zaczerpnąć świeżego
powietrza. Czuli się jak w próżni, bez tlenu, jednak walczyli.
Łzy próbowały oczyścić oczy, jednak bez efektu. Zamiast tego
zasłaniały świat. Bronili się mrugając szybko, wiele razy.
Jednak na nic.
Nogi plątały się w amoku. Ucieczka zdawała
się niemożliwa, a każdy krok równał się z niezwykle dotkliwym
bólem mięśni. Ból ten był odczuwalny jak okropne kłucie drutu
kolczastego owiniętego wokół nich.
W oddali dało się słyszeć zbliżającą się
burzę. Pioruny waliły gdzieś daleko, a świetliste zygzaki
rozjaśniały czarne niebo.
- Greece?! - dziewczyna usłyszała zdziwiony krzyk,
natychmiast rozpoznając głos przyjaciela.
- Alec – szepnęła sama do siebie, uświadamiając
sobie, co tak naprawdę ma miejsce. - Alec! - wrzasnęła z całych
sił, zmuszając swoje zmęczone płuca do ogromnego, nieziemskiego
wręcz wysiłku. - Alec! - powtórzyła, szukając wzrokiem, niczym w
amoku, tak dobrze znanej sylwetki osoby, która była dla niej jak
brat. Nie zwracając uwagi na to, co się dzieje, zatrzymała się,
starając się rozproszyć mgłę wzrokiem. Dusiła się, łzy
toczyły się po jej policzkach, bynajmniej nie oczyszczając
przestraszonej twarzy.
- Greece! - usłyszała ponownie.
- Alec?! - z nadzieją potoczyła wzrokiem wśród
szarego, gęstego dymu. Zamiast postaci, którą spodziewała się
zobaczyć, ujrzała Hermesa. W jego oczach dostrzegła zdenerwowanie
i strach, znikający, gdy w nie spojrzała.
- Musimy iść – powiedział, kładąc ręce na jej
ramionach.
- Nie – zaprzeczyła natychmiast. - On gdzieś tu
jest. Muszę go znaleźć. Znajdę go.
- Proszę cię. Wszyscy czekają. Już niedaleko.
Jesteśmy w niebezpieczeństwie – mówił gorączkowo, ciągnąc ją
za sobą. Wyrwała się, krzycząc.
- Nie pójdę, dopóki go nie zobaczę!
- To przez ciebie jest zagrożony! Musisz odejść!
- Nie! - wrzasnęła, zła na boga. - To przez
ciebie! To ty naprowadziłeś sługi Zeusa na naszą kryjówkę!
Przez ciebie uciekamy!
- Doprawdy?! To nie ja przyszedłem sobie do
Srebrnego Drzewa i wypuściłem dusze z Hadesu przez przypadek!
- odpowiedział z ironią, patrząc na nią groźnie.
- Trzeba było mi powiedzieć! Trzeba było
powiedzieć, kto jest moim ojcem! Że to wielki Hades, Bóg Podziemi!
Albo nie rozkochiwać w sobie mojej matki! To nie była moja wina!
Zrozumcie to wreszcie. Wszyscy! Wcale nikogo nie prosiłam o bycie
jego córką! Chciałam tylko normalnej rodziny! Bezpiecznej rodziny,
w której każdy miał być równy.
- Gdybyś siedziała grzecznie, to nic by się nie
wydarzyło – warknął, odwracając się do niej plecami i
odchodząc powoli, kopiąc kamienie napotkane po drodze i mrucząc
coś niezrozumiałego pod nosem.
- Hej, mała – usłyszała za sobą głos Aleca.
- O, mój Boże – szepnęła z ulgą, rzucając się
na niego i nie wypuszczając ze stalowego uścisku.
- Nie wiedziałem, że jesteś półboginią. To
pewnie dlatego zawsze byłaś najlepsza – zrobił przerwę
zastanawiając się. - Whoa, jestem wybrankiem bogów – mruknął w
jej ramię. Uśmiechnęła się delikatnie, zamykając oczy. Nagle
usłyszała, że jej przyjaciel wydaje odgłos, jakby się dusił,
lub zachłysnął wodą.
- Alec? - zapytała zdziwiona, odsuwając się powoli
od młodego chłopaka. Zatrzymała się, spoglądając na niego,
przerażona i zdezorientowana. Patrzyła na jego szczupły brzuch,
zakrywając szeroko otwarte usta dłonią. Chłopak zbliżył ręce
do krwawiącej obficie rany, z której wystawała długa, smukła
błyskawica w złotym kolorze, odbijająca słabe promienie słońca.
Zdawało się, że świeciła jakimś dziwnym światłem. Spływała
po niej szkarłatna ciecz, kapiąc na spopieloną trawę. Złoto i
czerwień, kolory królewskie. Twarz chłopca wykrzywiła się, a on
sam opadł na trawę, brudząc dżinsy na kolanach. Chwycił
narzędzie zbrodni i z całej siły wyszarpnął, padając na ziemię.
- Greece! - dziewczyna usłyszała Hermesa, który
wskazywał na dziwne stworzenia, idące w ich stronę, uśmiechając
się obrzydliwie. - Idziemy! Natychmiast!
- On umiera! - wrzasnęła przeraźliwie, wkładając
w to całą swoją siłę. Płakała, ale nie były to łzy
spowodowane dymem. - Pomóż mi! - nakazała.
Uklękła obok przyjaciela, który wydawał
ostatnie tchnienia. Patrzył na córkę Hadesa, uśmiechając się
lekko. Jego oczy były zaszklone, twarz blada, usta stawały się
sine. Jedną rękę trzymał na ranie, brudząc ją.
Greece złapała za jego drugą dłoń,
ściskając ją mocno. Właśnie doświadczała najgorszego uczucia w
życiu. Obok niej leżała najbliższa jej osoba, właśnie
odchodząc. Była tu, tak blisko niej, ale tak naprawdę jej nie
było. Patrzyła w jego oczy, ale nie miała wpływu na to, czy za
chwilę staną się puste. Nie mogła zrobić nic, choć mogła
zrobić wszystko. Wiedziała, że nie może przywrócić mu życia,
mimo że on jeszcze żył. W tej chwili chciała pociągnąć go za
jeszcze ciepłą rękę i zabrać tam, gdzie nie zdążyła. Za
wszelką cenę pragnęła pokazać mu łąkę pełną wrzosów, na
którą nie wzięła Aleca tydzień temu, bo była na niego zła. I
tą piękną kawiarnię, jak żywcem wyjętą ze starych, francuskich
filmów oraz zatoczkę, nad którą co tydzień przychodziła dwójka
zakochanych w sobie nastolatków, zmuszonych do ukrywania się ze
względu na swoje uczucie. Zawsze okazywali sobie tak wspaniałą
czułość, którą tak rzadko mogli pokazać. Cały czas żyli w
kłamstwie, przez tą chwilę mogąc być sobą, bez ukrywania.
Greece tak bardzo chciała mu o tym opowiedzieć, ale brakowało
czasu. To czas ją uwięził. Zabrał jej Aleca.
- Zawsze zastanawiałem się, jak to jest. Umierać
– mruknął, nie mając siły mówić głośniej. - Zawsze
wyobrażałem sobie kwitnące jabłonie, zieloną trawę, tysiące
jasnych gwiazd na niebie i ciebie, najjaśniejszą. Wiedziałem, że
tylko wtedy byłbym w stanie wszystko ci powiedzieć. Zawsze byłaś
najjaśniejsza, Greece.
Ostatkiem sił dźwignął się, całując ją
lekko w kącik ust. Wplotła rękę w jego włosy, przytrzymując
głowę. Czuła, jak wargi chłopaka powoli stają się coraz
zimniejsze. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Położyła go
na ziemi. Jego oczy były martwe. Tak, jak płuca i serce.
Hermes podszedł do niej i złapał za rękę
o długich palcach, pomagając podnieść się. Poszli razem w stronę
reszty grupy, która czekała na nich. Jako ostatni złapali gałązkę
oliwną. Przecinając powietrze, przenieśli się ze świstem do
portu, pozostawiając za sobą jedynie smugę kolorów.
- No, to jedną duszę już mamy – wyszeptał
Hermes.