Zimny, rześki wiatr, ryjący korytarze dla łez na
policzkach. Srebrzyste krople na skórze, mające na celu ukrycie
płaczu. Odłamki szkła wbite w stopy, tuszujące inny, o wiele
dotkliwszy ból.
-
Gwalltarian!
Cień - bo czymże innym można było nazwać
słabą, smukłą, ciemną, zniekształconą sylwetkę? - poruszył
się szybko, zwinnie, niczym dziki kot, czyhający na soczyste,
ciepłe mięso ofiary oblane świeżą, gorącą krwią. Wskoczył na
belkę i niepostrzeżenie, w zastraszającym tempie, naśladując
małpę, wspiął się na maszt dębowego statku.
-
Uciekaj, dziecko - wyszeptał błagalnie rosły mężczyzna o twarzy
naznaczonej mnóstwem szram i blizn. Jego głos przeszył powietrze
jak strzała, tratując pierwsze, co napotka na drodze. Trafiła w
Cień, który wydał przeraźliwy, piskliwy wrzask, przypominający
śpiew śnieżnobiałej, małej mewy. Pisk ranił bębenki
Gwalltarian, rozrywał je, rozszarpywał od środka.
Człowiek padł. Uderzył o twarde, drewniane
podłoże, które wydało głośny, niemiły trzask. Deska się
złamała. Ciemnowłosy spadł w czeluści statku, zapewne łamiąc
kręgosłup. Może tak lepiej. Tam jest dobrze. Przytulnie. Przez
całe, marne życie opiekował się okrętem, troszczył się o niego
jak o dziecko. Mówił, opowiadał o tym, co spotykało go każdego
dnia. Pozwolił poznać się przyjacielowi tak, jak on znał go.
Wychował się tu, dorósł, uczył się. Przeżywał porażki i
sukcesy. Śmiał się i płakał. Teraz pozostanie tam, wśród tego,
co ukochał. Na oceanie, wśród starych map. Statek już się nim
zaopiekuje.
To dziwne, jak ludzie potrafią wielbić rzeczy
martwe, pozbawione uczuć, oziębłe. Bez duszy, zdania, przekonań,
nastawienia. Dlaczego je ubóstwiają? Bo coś im oferują? Bo kogoś
im przypominają? A inni? Człowiek? Kogóż obchodzi? Może
cierpieć, płakać, ranić się. Tylko dlatego, że ktoś oddał
serce przedmiotowi. Nic nie znaczącemu. Przecież uczucia nie są
ważne. Można ranić, można doprowadzać do szaleństwa, do białej
gorączki. Każdy i tak będzie cierpieć.
Możliwe, że rzeczy są darzone sympatią, bo
zawsze będą wierne, nie opuszczą?
Nie w tym rzecz, wróćmy do człowieka. Szacunku
już nie ma.
Cień złapał Gwalltarian za dłoń swą lodowatą
ręką. Dziewczyna poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej
wody. Przeszedł ją dreszcz. Ze łzami w wielkich, przerażonych
oczach spojrzała w stronę kreatury. Miała bladą niczym papier
skórę z wyróżniającymi się na jej tle ustami, piegowaty nos i
przesiąknięte ślepym strachem tęczówki, nad którymi unosiły
się czarne niczym smoła rzęsy. Jej brwi miały kruczy kolor. Były
gęste, bardzo gęste. Najbardziej intrygowały w niej srebrne,
długie włosy, spływające falami na ramiona. Sięgały bioder.
Lśniły, odbijając jasny blask księżyca.
On po raz pierwszy widział tak piękną istotkę.
***
Hermes zasłonił jej oczy dłońmi. Poczuła
ciepłą, jedwabistą skórę, gładzącą jej skronie, usłyszała
miękki, niezwykle cichy szept, który skierował się prosto do jej
uszu.
- Złe, okropne rzeczy... - przerwał, biorąc
głęboki wdech, a następnie wydech. Zimna, lodowata stróżka
powietrza musnęła jej kark. - Zapomnij o nich. Jesteśmy tu, teraz.
Zostaw przeszłość, nie myśl o przyszłości. Skup się na
teraźniejszości.
- Hermes – mruknęła. Głos odbił się od ścian,
powtarzając imię boga. - Puść mnie, proszę – powiedziała
stanowczo, o wiele głośniej, niż chciała.
- Chciałem pomóc – stwierdził, odsuwając się
powoli. W jednej chwili cała atmosfera wyparowała. Przetarł
dłonie, robiąc speszoną minę. Przygładził włosy, które
przybrały brązowawą barwę przez delikatny blask świateł.
- Gdzie on jest? - zapytała twardo. Założyła ręce
na piersi.
- Kto? - zapytał, jakby jeszcze przed chwilą starał
się uspokoić samego siebie, a nie Greece.
- Ha... ojciec. Gdzie jest mój ojciec? - powtórzyła
pytanie. To słowo, ojciec, wydawało jej się tak
nienaturalne, sztuczne, dziwne.
- A, no tak, teraz trzeba go znaleźć – mruknął,
rozglądając się, jakby mężczyzna mógł w każdej chwili wyłonić
się zza ściany. Przetarł dłońmi skronie i spojrzał, speszony,
na dziewczynę. Jego niebieskie tęczówki przewiercały ją na
wskroś. Nastolatka czuła, że bije od niego jakaś niezwykła siła,
to było coś wyjątkowego. - Myślałem, że tu będzie... Nie
zostawisz mnie, prawda? Nie możesz mnie zostawić, błagam. Nie idź
sobie - patrzył na nią z nadzieją, ale także, jakby bał się, że
w każdej chwili może zniknąć, lub przez nieuwagę potłuc się
jak porcelanowa laleczka.
- Możesz zabrać mnie do domu? - spytała z
rezygnacją, unosząc dłonie w górę. Jej sylwetka była słabo
widoczna w przytłumionym świetle. Światło to dawały niewielkie,
brudne od kurzu słoiki, w których tańczyły płomyki, jakby ktoś
je tam uwięził. Lizały ścianki naczynia, odbijając się od nich.
Zza ściany wyłoniła się wysoka, smukła
sylwetka, przypominająca cień. Jej twarz była ukryta w mroku,
owiana tajemnicą. Szła szybko, stawiając krótkie kroki. Kiedy
znalazła się parę kroków od dwójki ludzi, Ciemnowłosa
zauważyła, że jest to przystojny mężczyzna w średnim wieku,
odziany od stóp do głów w czerń. Miał zmęczoną, szlachetną
twarz, ozdobioną blizną na kości policzkowej.
- Stary, - mruknął Hermes – mam kogoś dla
ciebie. - Wskazał na dziewczynę, przypatrującą się ojcu.
- Cz-cześć – wyjąkała półbogini, wiedząc, że
robi z siebie idiotkę.
- Greece, witaj – szepnął. - Jestem Hades i mam
ten zaszczyt bycia twoim ojcem. Chciałbym ci pomóc, bo, hm, martwię
się. Tak myślę.
***
Lukrecja zamknęła oczy, obleczone jasnymi
rzęsami. Jej pierś uniosła się w takt głębokiego oddechu.
Piegowate policzki były intensywnie zaczerwienione, wyglądała,
jakby jeszcze przed chwilą przebiegła maraton. Uniosła pulchną
dłoń, która parę sekund później zawisła w powietrzu, oczekując
na rękę Marcela. Ciemnowłosy westchnął cicho, ale w pustym
pomieszczeniu wydało się to głośniejsze, niż cokolwiek innego.
Dziewczyna mogła tylko żałować, że nie widziała, jak kąciki
jego ust lekko uniosły się do góry.
- Chłopaku... - wyszeptała, jakby to słowo
sprawiało dla niej niezwykły wysiłek. Leżała w ciepłym,
wygodnym łóżku, przykryta białą kołdrą. Dookoła wznosiły się
szare ściany, tak nudne i smutne. - Dlaczego tu jesteśmy? -
spytała, o on wreszcie ujął jej malutką rączkę w swoje długie,
blade palce, po czym wpatrzył się w bezbarwną podłogę. Jego
twarz wyrażała wielką bezsilność. Zawahał się, nim
odpowiedział.
- Widzisz pierzaste chmury? I błękitną, gładką
płachtę nieba? - Wskazał na małe okienko – Ona jest tam, a my
tu. Dlaczego? Nie potrafię ci powiedzieć, panienko. Ale na pewno
nie bez powodu.
- Chciałabym być już w domu – wyznała,
odwracając twarz, jakby nie chciała, żeby widział jej zaszklone
oczy. Ale ten widok nie był dla niego obcy. Znał go doskonale, tak
bardzo nienawidząc. Każda kryształowa łza wbijała się w jego
słabą pierś. Nikt o tym nie wiedział, chyba nawet on sam.
- Zabiorę cię do mamy – mruknął, ujmując jej
podbródek i zwracając w swoją stronę tak, że zmuszona była na
niego patrzeć.
- Do domu, Marc. Mój dom jest u ciebie. Zawsze
będzie. - Nie wytrzymała. Jej małym, pulchnym ciałkiem
wstrząsnęły spazmy płaczu. Jej policzki stały się mokre,
lśniły, rzęsy posklejały się.
***
Hades podrapał się w skroń. Stali w wielkiej
sali o ścianach z białej cegły, na środku której ulokowany był wielki
stół, a na nim rozłożony pergamin.
- Skoro czytasz ten bardzo ważny dokument, to
zapewne jesteś tak wielkim idiotą, że wypuściłeś dusze z
Hadesu. Możemy Ci pomóc, jeśli tylko o pomoc poprosisz. Ale i tak
uważamy Cię za skończonego debila. Poprosisz o pomoc. Hmm...
Może trzeba złożyć jakiś podarunek, ofiarę, żeby przebłagać
autora. Tak, pewnie z krwi. Albo jakiegoś martwego zwierzęcia, albo
klejnotów – główkował ze zmrużonymi oczyma wlepionymi w tekst.
- A może po prostu należy poprosić? -
zapytał Hermes, jakby wpadł na genialny pomysł. Greece siedziała
w kącie przykładając dłoń do czoła. - Proszę o ujawnienie
tekstu – wymówił wyraźnie każdą sylabę, cedząc słowa. Nic
się nie zmieniło. Napis głosił to samo, co przed chwilą. - Może
to jakiś magiczny atrament – zamyślił się chłopak, odgarniając
włosy z czoła. Jego twarz zastygła w wyrazie głębokiego
zamyślenia. W pokoju panowała całkowita cisza. Wszyscy wiedzieli,
że to, co za chwilę zobaczą może zmienić wszystko. Chyba każdy z nich czuł strach, bali się o siebie i o osoby, które kochają.
Dziewczyna, która nie brała udziału w burzy
mózgów, wstała i podeszła do stołu.
- Proszę - mruknęła cicho, zamykając oczy.
Pergamin pokrył się ciemnymi niczym
zaschnięta krew słowami.