Strony

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Chapter 4: "Shadows loves liquorice"

                  Zimny, rześki wiatr, ryjący korytarze dla łez na policzkach. Srebrzyste krople na skórze, mające na celu ukrycie płaczu. Odłamki szkła wbite w stopy, tuszujące inny, o wiele dotkliwszy ból.
    - Gwalltarian!
          Cień - bo czymże innym można było nazwać słabą, smukłą, ciemną, zniekształconą sylwetkę? - poruszył się szybko, zwinnie, niczym dziki kot, czyhający na soczyste, ciepłe mięso ofiary oblane świeżą, gorącą krwią. Wskoczył na belkę i niepostrzeżenie, w zastraszającym tempie, naśladując małpę, wspiął się na maszt dębowego statku.
    - Uciekaj, dziecko - wyszeptał błagalnie rosły mężczyzna o twarzy naznaczonej mnóstwem szram i blizn. Jego głos przeszył powietrze jak strzała, tratując pierwsze, co napotka na drodze. Trafiła w Cień, który wydał przeraźliwy, piskliwy wrzask, przypominający śpiew śnieżnobiałej, małej mewy. Pisk ranił bębenki Gwalltarian, rozrywał je, rozszarpywał od środka.
         Człowiek padł. Uderzył o twarde, drewniane podłoże, które wydało głośny, niemiły trzask. Deska się złamała. Ciemnowłosy spadł w czeluści statku, zapewne łamiąc kręgosłup. Może tak lepiej. Tam jest dobrze. Przytulnie. Przez całe, marne życie opiekował się okrętem, troszczył się o niego jak o dziecko. Mówił, opowiadał o tym, co spotykało go każdego dnia. Pozwolił poznać się przyjacielowi tak, jak on znał go. Wychował się tu, dorósł, uczył się. Przeżywał porażki i sukcesy. Śmiał się i płakał. Teraz pozostanie tam, wśród tego, co ukochał. Na oceanie, wśród starych map. Statek już się nim zaopiekuje.
        To dziwne, jak ludzie potrafią wielbić rzeczy martwe, pozbawione uczuć, oziębłe. Bez duszy, zdania, przekonań, nastawienia. Dlaczego je ubóstwiają? Bo coś im oferują? Bo kogoś im przypominają? A inni? Człowiek? Kogóż obchodzi? Może cierpieć, płakać, ranić się. Tylko dlatego, że ktoś oddał serce przedmiotowi. Nic nie znaczącemu. Przecież uczucia nie są ważne. Można ranić, można doprowadzać do szaleństwa, do białej gorączki. Każdy i tak będzie cierpieć.
        Możliwe, że rzeczy są darzone sympatią, bo zawsze będą wierne, nie opuszczą?
        Nie w tym rzecz, wróćmy do człowieka. Szacunku już nie ma.
         Cień złapał Gwalltarian za dłoń swą lodowatą ręką. Dziewczyna poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Przeszedł ją dreszcz. Ze łzami w wielkich, przerażonych oczach spojrzała w stronę kreatury. Miała bladą niczym papier skórę z wyróżniającymi się na jej tle ustami, piegowaty nos i przesiąknięte ślepym strachem tęczówki, nad którymi unosiły się czarne niczym smoła rzęsy. Jej brwi miały kruczy kolor. Były gęste, bardzo gęste. Najbardziej intrygowały w niej srebrne, długie włosy, spływające falami na ramiona. Sięgały bioder. Lśniły, odbijając jasny blask księżyca.
          On po raz pierwszy widział tak piękną istotkę.
 
***

          Hermes zasłonił jej oczy dłońmi. Poczuła ciepłą, jedwabistą skórę, gładzącą jej skronie, usłyszała miękki, niezwykle cichy szept, który skierował się prosto do jej uszu.
    - Złe, okropne rzeczy... - przerwał, biorąc głęboki wdech, a następnie wydech. Zimna, lodowata stróżka powietrza musnęła jej kark. - Zapomnij o nich. Jesteśmy tu, teraz. Zostaw przeszłość, nie myśl o przyszłości. Skup się na teraźniejszości.
    - Hermes – mruknęła. Głos odbił się od ścian, powtarzając imię boga. - Puść mnie, proszę – powiedziała stanowczo, o wiele głośniej, niż chciała.
    - Chciałem pomóc – stwierdził, odsuwając się powoli. W jednej chwili cała atmosfera wyparowała. Przetarł dłonie, robiąc speszoną minę. Przygładził włosy, które przybrały brązowawą barwę przez delikatny blask świateł.
    - Gdzie on jest? - zapytała twardo. Założyła ręce na piersi.
    - Kto? - zapytał, jakby jeszcze przed chwilą starał się uspokoić samego siebie, a nie Greece.
    - Ha... ojciec. Gdzie jest mój ojciec? - powtórzyła pytanie. To słowo, ojciec, wydawało jej się tak nienaturalne, sztuczne, dziwne.
    - A, no tak, teraz trzeba go znaleźć – mruknął, rozglądając się, jakby mężczyzna mógł w każdej chwili wyłonić się zza ściany. Przetarł dłońmi skronie i spojrzał, speszony, na dziewczynę. Jego niebieskie tęczówki przewiercały ją na wskroś. Nastolatka czuła, że bije od niego jakaś niezwykła siła, to było coś wyjątkowego. - Myślałem, że tu będzie... Nie zostawisz mnie, prawda? Nie możesz mnie zostawić, błagam. Nie idź sobie - patrzył na nią z nadzieją, ale także, jakby bał się, że w każdej chwili może zniknąć, lub przez nieuwagę potłuc się jak porcelanowa laleczka.
    - Możesz zabrać mnie do domu? - spytała z rezygnacją, unosząc dłonie w górę. Jej sylwetka była słabo widoczna w przytłumionym świetle. Światło to dawały niewielkie, brudne od kurzu słoiki, w których tańczyły płomyki, jakby ktoś je tam uwięził. Lizały ścianki naczynia, odbijając się od nich.
        Zza ściany wyłoniła się wysoka, smukła sylwetka, przypominająca cień. Jej twarz była ukryta w mroku, owiana tajemnicą. Szła szybko, stawiając krótkie kroki. Kiedy znalazła się parę kroków od dwójki ludzi, Ciemnowłosa zauważyła, że jest to przystojny mężczyzna w średnim wieku, odziany od stóp do głów w czerń. Miał zmęczoną, szlachetną twarz, ozdobioną blizną na kości policzkowej.
    - Stary, - mruknął Hermes – mam kogoś dla ciebie. - Wskazał na dziewczynę, przypatrującą się ojcu.
    - Cz-cześć – wyjąkała półbogini, wiedząc, że robi z siebie idiotkę.
    - Greece, witaj – szepnął. - Jestem Hades i mam ten zaszczyt bycia twoim ojcem. Chciałbym ci pomóc, bo, hm, martwię się. Tak myślę.

***

         Lukrecja zamknęła oczy, obleczone jasnymi rzęsami. Jej pierś uniosła się w takt głębokiego oddechu. Piegowate policzki były intensywnie zaczerwienione, wyglądała, jakby jeszcze przed chwilą przebiegła maraton. Uniosła pulchną dłoń, która parę sekund później zawisła w powietrzu, oczekując na rękę Marcela. Ciemnowłosy westchnął cicho, ale w pustym pomieszczeniu wydało się to głośniejsze, niż cokolwiek innego. Dziewczyna mogła tylko żałować, że nie widziała, jak kąciki jego ust lekko uniosły się do góry.
    - Chłopaku... - wyszeptała, jakby to słowo sprawiało dla niej niezwykły wysiłek. Leżała w ciepłym, wygodnym łóżku, przykryta białą kołdrą. Dookoła wznosiły się szare ściany, tak nudne i smutne. - Dlaczego tu jesteśmy? - spytała, o on wreszcie ujął jej malutką rączkę w swoje długie, blade palce, po czym wpatrzył się w bezbarwną podłogę. Jego twarz wyrażała wielką bezsilność. Zawahał się, nim odpowiedział.
    - Widzisz pierzaste chmury? I błękitną, gładką płachtę nieba? - Wskazał na małe okienko – Ona jest tam, a my tu. Dlaczego? Nie potrafię ci powiedzieć, panienko. Ale na pewno nie bez powodu.
    - Chciałabym być już w domu – wyznała, odwracając twarz, jakby nie chciała, żeby widział jej zaszklone oczy. Ale ten widok nie był dla niego obcy. Znał go doskonale, tak bardzo nienawidząc. Każda kryształowa łza wbijała się w jego słabą pierś. Nikt o tym nie wiedział, chyba nawet on sam.
    - Zabiorę cię do mamy – mruknął, ujmując jej podbródek i zwracając w swoją stronę tak, że zmuszona była na niego patrzeć.
    - Do domu, Marc. Mój dom jest u ciebie. Zawsze będzie. - Nie wytrzymała. Jej małym, pulchnym ciałkiem wstrząsnęły spazmy płaczu. Jej policzki stały się mokre, lśniły, rzęsy posklejały się.

***

         Hades podrapał się w skroń. Stali w wielkiej sali o ścianach z białej cegły, na środku której ulokowany był wielki stół, a na nim rozłożony pergamin.
    - Skoro czytasz ten bardzo ważny dokument, to zapewne jesteś tak wielkim idiotą, że wypuściłeś dusze z Hadesu. Możemy Ci pomóc, jeśli tylko o pomoc poprosisz. Ale i tak uważamy Cię za skończonego debila. Poprosisz o pomoc. Hmm... Może trzeba złożyć jakiś podarunek, ofiarę, żeby przebłagać autora. Tak, pewnie z krwi. Albo jakiegoś martwego zwierzęcia, albo klejnotów – główkował ze zmrużonymi oczyma wlepionymi w tekst.
    - A może po prostu należy poprosić? - zapytał Hermes, jakby wpadł na genialny pomysł. Greece siedziała w kącie przykładając dłoń do czoła. - Proszę o ujawnienie tekstu – wymówił wyraźnie każdą sylabę, cedząc słowa. Nic się nie zmieniło. Napis głosił to samo, co przed chwilą. - Może to jakiś magiczny atrament – zamyślił się chłopak, odgarniając włosy z czoła. Jego twarz zastygła w wyrazie głębokiego zamyślenia. W pokoju panowała całkowita cisza. Wszyscy wiedzieli, że to, co za chwilę zobaczą może zmienić wszystko. Chyba każdy z nich czuł strach, bali się o siebie i o osoby, które kochają.
          Dziewczyna, która nie brała udziału w burzy mózgów, wstała i podeszła do stołu.
    - Proszę - mruknęła cicho, zamykając oczy.
         Pergamin pokrył się ciemnymi niczym zaschnięta krew słowami.